" Mieszkaj w Chrystusie" - Dzień 13 ~ Andrew Murray
„W
owym dniu będą mówić: Rozkoszna winnica, śpiewajcie o niej! Ja,
Pan, jestem jej stróżem, nieustannie ją nawadniam, pilnuję jej
dniem i nocą, aby nikt na nią się nie targnął”
(Iz
27:2–3)
Winnica
była obrazem ludu izraelskiego. Ośrodkiem winnicy miał być
prawdziwy winny krzew, każdy zaś członek tego ludu, każdy
wierzący jest latoroślą tego krzewu. Pieśń o winnicy odnosi się
zarówno do winnego krzewu, jak i do każdej latorośli. W
dalszym ciągu rozlega się jeszcze rozkaz skierowany do stróżów
winnicy – a dałby Bóg, aby go usłuchali i śpiewali tak,
żeby każdy wierzący usłyszał ten rozkaz i z radością
włączył się do śpiewu – „Śpiewajcie o winnicy: Ja, Pan,
jestem jej stróżem; Ja ją nawadniam, pilnuję jej dniem i nocą,
aby nikt na nią się nie targnął”.
Słowa
pieśni są odpowiedzią Bożą na często stawiane pytanie: Czy jest
możliwe stale, nieustannie pozostawać w Chrystusie? Czy życie w
nieustannej społeczności z Synem Bożym jest osiągalne już tu na
ziemi?
Nie,
nie jest to możliwe, jeśli to trwanie w Jezusie miałoby zależeć
od nas i naszej siły. „Ale co u ludzi jest niemożliwe,
możliwe jest u Boga”. Jeżeli Pan sam strzeże duszy w dzień i w
noc, a nawet w każdej chwili chce jej strzec i nawadniać ją,
to nieustanna społeczność z Bogiem staje się błogą możliwością
dla tych, którzy ufają, że Pan wykona to, co przyrzekł.
Co
prawda, można w pewnym sensie powiedzieć o każdym wierzącym, że
pozostaje w Jezusie, gdyż bez tego nie byłoby możliwe istnienie
prawdziwego życia duchowego. „Kto nie trwa we mnie, ten zostaje
wyrzucony precz”. Ale jeżeli Zbawiciel mówi: „Trwajcie
(mieszkajcie – Biblia
Gdańska)
we mnie” i dołącza do tego obietnicę: „Kto trwa we mnie,
a ja w nim, ten wydaje wiele owocu”, to mówi o świadomym,
ochotnym i całkowitym oddaniu, przez które przyjmujemy jego
zaproszenie i pomoc, i pragniemy pozostać w nim, jako tym
jedynym, którego pragniemy.
Kiedy
jest mowa o możliwości stałego pozostawania w Jezusie, wysuwane są
najczęściej dwa zastrzeżenia. Pierwsze zastrzeżenie płynie z
natury ludzkiej. Mówi się: nasze ograniczone siły nie pozwalają
nam zajmować się równocześnie dwiema sprawami. Za bożym
zrządzeniem uwaga wierzącego musi być przez wiele godzin skupiona
na jego pracy. Jak może więc taki człowiek, którego myśli muszą
być stale zajęte pracą, równocześnie zajmować się Jezusem
i mieć z nim społeczność? Świadomość pozostawania w
Chrystusie wydaje się pewnym ludziom takim wysiłkiem, wymagającym
zupełnego zajęcia się sprawami niebiańskimi, że uważają, iż
korzystanie z tego błogosławieństwa wymagałoby rezygnacji ze
zwykłych zajęć życiowych. Ta pomyłka popchnęła pierwszych
mnichów do wycofania się w zacisze samotności.
Ale,
chwała Bogu, takie opuszczenie świata nie jest konieczne.
Pozostawanie w Jezusie nie jest pracą, która wymagałaby stałego
zajmowania się nim w naszych myślach i wytężania swych sił
w tym kierunku. Chodzi tu o pełne zaufania powierzenie się wiecznej
Miłości, zawierzenie obietnicy, że będzie ona stale przy nas,
chroniąc swą obecnością od wszelkiego zła i otaczając swą
mocą nawet wtedy, gdy będziemy zmuszeni zająć swe myśli
codziennymi sprawami. W ten sposób serce zalewa pokój, odpocznienie
i radość płynące z przeświadczenia, że choćby ono samo
nie umiało się ustrzec, to jednak zostanie ustrzeżone przez Pana.
W
życiu codziennym mamy wiele przykładów na to, że wielka miłość
może opanować i przenikać duszę człowieka, choć
jednocześnie wszystkie jego myśli będą związane z pracą,
wymagającą całej uwagi. Wyobraźmy sobie ojca rodziny, który musi
opuścić na pewien czas swój dom, aby zarobić na codzienne
potrzeby swoich ukochanych. Kocha on swą żonę, dzieci i pragnie
do nich powrócić. Ale musi całymi godzinami pracować tak
intensywnie, że nie ma po prostu możliwości o nich myśleć, a
mimo to jego miłość jest tak samo głęboka, tak samo prawdziwa,
jak gdyby przed jego oczyma przesuwały się obrazy jego ukochanych;
miłość i nadzieja, że może ich uszczęśliwić, zachęcają
go do wysiłku i napełniają przy pracy cichą radością.
Kochająca
żona i matka nie traci ani na chwilę żywej świadomości swej
wspólnoty z mężem i dziećmi; w czasie wszystkich zajęć jej
miłość nie zmniejsza się.
A
czyż nie jest możliwe, że wieczna Miłość w podobny sposób
weźmie w posiadanie naszego ducha, abyśmy nigdy nie utracili tej
wewnętrznej świadomości: „Jestem w Chrystusie i jestem
strzeżony przez jego wszechmoc”? Dzięki Bogu, że jest to
możliwe; będziemy o tym przekonani. Nasze pozostawanie w Jezusie
jest nie tylko społecznością miłości, ale społecznością
życia. Czy pracujemy, czy odpoczywamy, zawsze posiadamy świadomość
życia; podobnie możemy być zachowani w tej świadomości, że moc
życia wiecznego mieszka w nas. Co więcej, Chrystus – nasze życie
– mieszka w nas, a przez jego obecność mamy świadomość, że
jesteśmy w nim.
Drugie
zastrzeżenie wysuwane w tej kwestii odnosi się do naszej
grzeszności. Chrześcijanie tak się przyzwyczaili do uważania
codziennych grzechów za coś nieuniknionego, że wyciągają z tego
wniosek, iż nikt nie może żyć w ścisłej łączności ze
Zbawicielem, gdyż każdy chrześcijanin upada i dopuszcza się
niewierności. I właśnie dlatego, że nasza stara natura jest
źródłem grzechu, pozostawanie w Jezusie nie zostało przewidziane
jako nasz jedyny i całkowicie wystarczający środek ratunku!
Nie biorą pod uwagę tego, że sprawia to niebiański winny krzew,
żywy, kochający Jezus, w którym mamy mieszkać i jego moc,
która nas podtrzymuje. To ciemność chce nam wmówić, jakoby Pan
dał nam rozkaz „mieszkaj we mnie” nie troszcząc się, jaką
mocą to urzeczywistnić; jakoby Ojciec nie był winogrodnikiem,
który chce nas zachować przed upadkiem i to nie tylko w jakimś
nieokreślonym znaczeniu, ale zgodnie ze swą cudowną obietnicą:
dzień i noc, w każdej chwili! O, gdybyśmy mogli i chcieli
patrzeć stale na Pana, o którym czytamy: „Pan stróżem twoim,
Pan cieniem twoim po prawicy twojej. Pan strzec cię będzie od
wszelkiego zła, Strzec będzie duszy twojej” (Ps 121:5.7); wtedy
nauczylibyśmy się wierzyć, że świadome pozostawanie w Jezusie w
każdej chwili, we dnie i w nocy, jest właśnie tym, co Bóg
przygotował miłującym go duszom.
Mój
kochany bracie, nie zabiegaj w życiu duchowym o nic mniejszego. Wiem
dobrze, że nie zawsze będzie ci się to wydawało łatwe do
osiągnięcia i że może będziesz musiał przeżyć niejedną
godzinę męczącego boju, a nawet gorzkiej porażki. Gdyby Kościół
Chrystusa był tym, czym być powinien, gdyby dłużej wierzący byli
wobec nowo nawróconych tym, czym być powinni, czyli świadkami
wierności Bożej; gdyby tak jak Kaleb i Jozue zachęcali swych
braci do zajęcia ziemi obiecanej, mówiąc: „Gdy wyruszymy na nią,
to ją zdobędziemy... Jeżeli Pan ma w nas upodobanie, to wprowadzi
nas do tej ziemi i da nam tę ziemię” (4 M 13:30, 14:8).
Gdyby atmosfera społeczności świętych, do której nowo nawrócony
wierzący zostaje wprowadzony, była przepojona zdrowym, radosnym,
pełnym zaufania oddaniem, to wraz z przyjściem do Jezusa
powstawałaby naturalna chęć pozostania w nim. Ale przy chorobliwym
stanie większości członków Ciała, wielu tych, którzy pragną
tego błogosławieństwa, zostaje powstrzymanych przez przygnębiający
przykład życia i zapatrywań innych zimnych chrześcijan. Nie mówię
tego, aby zniechęcać, ale aby przestrzec i pobudzić do
uchwycenia się obietnic Pisma. Mogą przyjść godziny, w których
zagrozi ci niebezpieczeństwo popadnięcia w rezygnację lub rozpacz,
ale bądź dobrej myśli i wierz! Ten Pan, który ci pokazał
takie błogosławieństwo, na pewno ci go udzieli!
Sposób,
w jaki dusze przyjmują ofiarowany sobie klejnot, jest różny. U
jednych jest to może dar chwili. W czasach przebudzeń, w
społeczności z innymi wierzącymi, w których Duch mocno działa,
pod kierownictwem sługi Bożego, albo też w samotności, może to
przyjść jak objawienie. Oświecona światłem niebieskim widzi
mocny krzew winny, który tak pewnie trzyma i nosi słabą
latorośl, że nie może dłużej w to wątpić. Może tylko się
dziwić, jak mogła kiedyś inaczej na to patrzeć i nie
widzieć, że nieustanne pozostawanie w Chrystusie jest przywilejem
każdego wierzącego. Teraz to poznaje, a wiara, pokój i wdzięczna
miłość są następstwem tego poznania.
Inny
dochodzi, być może, do tego samego celu na dłuższej, trudniejszej
drodze. Wygląda to tak, jakby dusza musiała przebijać się przez
codzienne zniechęcenia i trudności. Bądź dobrej myśli, i ta
droga prowadzi do odpocznienia. Staraj się tylko zawsze pamiętać o
obietnicy: „pilnuję jej dniem i nocą”. Pamiętaj o Bożym
Słowie „nieustannie”. Ujrzysz w tym prawo jego miłości
i kotwicę twej nadziei. Nie zadowól się jednak niczym
mniejszym. Nie myśl więc, że obowiązki i troski, cierpienia
i grzechy życia muszą ci przeszkodzić w stałej łączności
z Panem. Obierz sobie za swą codzienną regułę myśl: „Albowiem
jestem tego pewien, że ani śmierć (ze swymi strachami), ani życie
(ze swymi troskami)... ani teraźniejszość (ze swymi wszystkimi
potrzebami), ani przyszłość (ze swymi cieniami)... ani wysokość,
ani głębokość, ani żadne inne stworzenie nie zdoła nas odłączyć
od miłości Bożej, która jest w Chrystusie Jezusie, Panu naszym”
(Rz 8:38–39). I że Pan chce mnie w niej zachować. A kiedy
wszystko wokół wydaje się ciemne i wiara zdaje się upadać,
śpiewaj na nowo pieśń o winnicy: „Ja, Pan, jestem jej stróżem,
nieustannie ją nawadniam, pilnuję jej dniem i nocą, aby nikt
na nią się nie targnął”. Bądź pewien tego, że jeśli Jahwe
podtrzymuje latorośl i nawadnia ją dniem i nocą, życie
nieprzerwanej społeczności z Chrystusem staje się naszym
prawdziwym przywilejem.



Komentarze
Prześlij komentarz