John Woolman – Przyjaciel uciśnionych

„Abolicja niewolnictwa zawdzięcza niewątpliwie wiele życiu i pracy biednego, niewykształconego robotnika z New Jersey, o którego istnieniu nie wiedziano poza wąskim gronem jego religijnego towarzystwa.”, zauważył znany poeta kwakrów, John Greenleaf Whitter. Napisał on dalej tak: „Tym, którzy sądzą według wyglądu zewnętrznego, nie ma rzeczy trudniejszych do wyjaśnienia, niż siła oddziaływania moralnego, przekazywana przez ludzi mało widocznych i spokojnych. Przed naszymi oczami dokonują się pewne wielkie reformy, które podnoszą świat na wyższy poziom, pewne potężne zmiany, na które czekano przez wieki. Szukając ich początków, często ze zdumieniem odkrywamy początkowe ogniwa tego łańcucha wydarzeń w jakimś mało widocznym człowieku, którego boskie powołanie i znaczenie było rzadko rozumiane przez współczesnych, a nawet przez niego samego. Jeden niewielki przerodził się w tysiące, a garstka pszenicy wygląda jak Liban. Królestwo Boże przychodzi niepostrzeżenie; a jedynym wyjaśnieniem tej tajemnicy jest refleksja, że przez takie pokorne narzędzie objawiała się moc Boża i że ten jeden człowiek był na skrzydłach Wszechmocnego.”
Przedmiotem takich rozważań poety był John Woolman, urodzony w roku 1720, trzydzieści osiem lat przed przybyciem w to miejsce świątobliwego Williama Penn, który rozpoczął swój „święty eksperyment” na terenach przyległych do New Jersey. Tu, na kawałku ziemi danym mu przez Karola II, ten mąż stanu kwakrów rządził swoją kolonią Pennsylvanii za pomocą prawa miłości do Boga i ludzi. Cały ten teren stał się niebem dla kwakrów i innych prześladowanych ludzi, szukających świątyni. To wywarło wpływ na życie i myśli wielu pierwszych osadników na tych terenach.
John Woolman pamiętał przez całe życie i cenił rodzicielskie pouczenia oraz szczęśliwe niedzielne popołudnia, spędzone w swoim skromnym domu na farmie w New Jersey. Jego bogobojni rodzice z kościoła kwakrów ściśle przestrzegali dnia Pańskiego i czuwali nad duchowymi i intelektualnymi zainteresowaniami swoich dzieci. Każdy członek tej dużej rodziny w kolejności czytał głośno Biblię lub jakieś inne, dobre książki religijne, a reszta siedziała i słuchała. Pisząc o tym w swoim pamiętniku Woolman opisuje głębokie wrażenie, które wywarły na nim te przeżycia – myśli o wielkiej głębi dla takiego małego dziecka.
„Z tego, co czytałem i słyszałem, wierzę, że byli w ubiegłych wiekach ludzie, którzy chodzili w prawości przed Bogiem w stopniu przewyższającym wszystkich obecnie żyjących, których znam i świadomość mniejszej duchowości oraz stałości wśród ludzi w tym wieku często mnie trapiła, kiedy byłem jeszcze dzieckiem.
Zanim miałem siedem lat, zacząłem poznawać działanie łaski Bożej. Poprzez starania rodziców nauczyłem się czytać tak wcześnie, jak tylko byłem do tego zdolny. Pamiętam, że idąc pewnego dnia do szkoły, kiedy moi koledzy bawili się po drodze, oddaliłem się i siedząc, czytałem 22 rozdział księgi Objawienia: „I pokazał mi rzekę wody żywej, czystą jak kryształ, wypływającą z tronu Boga i Baranka.”
Czytając to, mój umysł był zachęcony do szukania tego czystego miejsca, które jak wierzyłem, Bóg przygotował dla Swoich sług. Miejsce, na którym wtedy siedziałem i słodycz, jaka napełniła mój umysł, pozostały na zawsze świeże w mojej pamięci. Te i podobne wspaniałe nawiedzenia miały taki wpływ na mnie, że kiedy chłopcy używali brzydkich słów, czułem się źle i przez nieustające miłosierdzie Boże zostałem zachowany od złego.”

Słowo „czysty” okazało się kluczem zasad postępowania w życiu Woolmana. Stało się miarą, którą mierzył wszystkie wierzenia, wszystkie zamierzone plany i decyzje oraz wszystkie relacje. Dla Woolamana określenie „czyste” obejmowało zamiłowanie do czystości, szczerość, prostotę, uczciwość i wiele więcej.
W wieku około 16 lat miłujący przyjemność koledzy chwilowo odwrócili tego młodzieńca od szukania Boga. Jego odpowiedź była najpierw niewinna, ale pycha pociągnęła go do tych, którzy śmiali się z jego przebiegłości i zachęcali go do zabaw i grzechu. Zaczął lubić takie towarzystwo i zabawiać się z nimi. To spowodowało potępienie i jego Ojciec Niebiański w Swojej miłości dopuścił na niego chorobę, która na pewien czas wywarła na nim uzdrawiający wpływ. Jednak stopniowo pragnienie ‘młodzieńczych rozkoszy spowodowało ponowne pójście za jego kolegami’ pomimo upomnień rodziców.
Minęły jeszcze dwa lata. Wierny „tropiciel z nieba” wytrwale tropił błądzącego wędrowca. Czuł się coraz bardziej osądzony, aż pewnego wieczora, po przeczytaniu książki bogobojnego autora, nastolatek ten zaczął modlić się szczerze o uwolnienie z pułapek życia. Nastał okres walki pomiędzy chwilowymi przyjemnościami i rozkoszami, a naśladowaniem krzyża Chrystusa. Szukając samotności John odkrywał tam przed Bogiem swoją strapioną duszę. Ponieważ był już tak poniżony, nie trzeba było długo czekać na Bożą pomoc, a uwolnienie od tych więzów rozradowało jego serce. Społeczność z podobnie wierzącymi chrześcijańskimi kwakrami w domu spotkań i zagłębienie się w skarby zawarte w książkach o głębokiej treści chrześcijańskiej zaspokoiło potrzeby jego nowego życia. Syn marnotrawny nie mógł nie mówić na temat swojego powrotu, więc dzieli się tym z nami poprzez swój pamiętnik.

Zacząłem teraz poważnie przyglądać się temu, co mnie odciągnęło od czystej prawdy i stwierdziłem, że jeżeli chcę żyć tak, jak żyli wierni słudzy Boży, nie mogę przebywać w takim towarzystwie, jak przedtem, z własnej woli. Wszystkie moje pragnienia znalezienia sensu muszą być zgodne z Bożymi zasadami. W chwilach smutku i upokorzenia otrzymałem te instrukcje i odczuwałem moc Chrystusa zwyciężającą samolubne dążenia i tak zostałem zachowany w dobrym stopniu wytrwałości. Będąc młodym i wierząc w tym czasie, że dla mnie najlepiej pozostać samotnym, miałem siłę, by trzymać się z dala od takiego towarzystwa, które często było dla mnie pułapką.”

Zostawiając swoich rodziców na ich małej farmie, John przyjął posadę sprzedawcy i księgowego w małej firmie w Mt. Holly, oddalonym o około 5 mil. Ta praca zapewniała mu też mieszkanie w miejscu zatrudnienia. Jego dawni koledzy, widząc zmianę ich byłego przywódcy, po kilku próbach, przestali go odwiedzać. Jego szukanie Boga było silniejsze, co stwarzało w nim współczucie dla otaczającej go młodzieży i wzmożoną czułość na ten cichy głos wewnętrzny, które teraz słyszał często.
Pewnego dnia na spotkaniu kwakrów czuł potrzebę przemówienia, ale później uświadomił sobie, że w swoim cielesnym zapale powiedział więcej, niż było zamierzone przez niebiańskiego Mistrza. To skłoniło go do sprawdzania swojego serca. Sześć tygodni później nadeszła następna możliwość i tym razem miał pokój, wypowiadając kilka słów z natchnienia Bożego. Tak więc nasz młody chrześcijanin „wzrastał w łasce i poznaniu”. Od młodego wieku rozwijał wrażliwość na to, co naprawdę podobało się Bogu.
Droga prostego posłuszeństwa była kosztowna, lecz błogosławiona. Widząc nieporządek w pobliskim domu zgromadzeń publicznych John Woolman czuł potrzebę rozmowy z jego właścicielem. Wymówki w rodzaju, że „starsi” przyjaciele też o tym wiedzieli, ale siedzieli cicho, nie przyniosły mu ulgi. Spotykając właściciela samego, podszedł i chociaż był dużo młodszy niż tamten, napomniał go. Uwaga została grzecznie przyjęta. John był wdzięczny za daną mu odwagę, gdyż nieco później dowiedział się, że ten karczmarz nagle zmarł.
Ostry kurs Bożej dyscypliny został jeszcze umocniony, kiedy jego pracodawca prosił go o wypisanie rachunku za kobietę murzyńską w obecności jej nabywcy. Zmusił siebie samego, by to wykonać, ale zaprotestował do obydwóch, że jest to wbrew jego sumieniu, by mieć cokolwiek wspólnego z niewolnictwem. Na próżno starał się zagłuszyć wewnętrzny głos, tłumacząc sobie, że jeden z tych ludzi był przecież jego pracodawcą, a nabywca niewolnicy starszym chrześcijaninem z wyznania kwakrów. Nigdy potem nie mógł się z tym pogodzić.
Nieco później, będąc proszony o spisanie testamentu dla pewnego chrześcijanina, który uległ wypadkowi, John przerwał, kiedy zobaczył, że jedną z pozycji było przekazanie murzyna jednemu z dzieci. Tym razem protest odniósł skutek i zgodzono się, że ten niewolnik zostanie uwolniony.
Przekonanie odnośnie tej „plagi” kontynentu północnoamerykańskiego, a szczególnie, jeżeli dotyczyło to „przyjaciół”, stało się obsesją tego młodego kwakra. W wyniku tego, wraz z głoszeniem poselstwa Ewangelii, Woolman czuł coraz mocniejsze powołanie od Boga, by rozprawiać się z tym w duchu miłości, ale stanowczo i zazwyczaj osobiście, jeżeli „przyjaciele” byli właścicielami niewolników.
Widać z tego, że poselstwem jego był „antagonizm pomiędzy niewolnictwem i prawdziwym chrześcijaństwem.” Wysiłki przyniosły wiele owocu; w przeciągu dwóch lat od śmierci Johna Woolmana „Towarzystwo Przyjaciół” zajęło jasne i bezkompromisowe stanowisku względem tego okrutnego zła. Stali się kręgosłupem ruchu abolicyjnego w Ameryce Północnej i głównymi agentami „kolei podziemnej”, która pomagała murzynom w ucieczce do wolności w Kanadzie.
Kiedy weźmiemy pod uwagę, że w wyniku posłuszeństwa Bożemu głosowi taka zmiana nastąpiła dziewiętnaście lat przed abolicją niewolnictwa i to dopiero po przelaniu morza krwi w wojnie domowej, nie możemy oprzeć się wrażeniu, że inni chrześcijanie świadomie zawiedli Boga w swoich kręgach wpływów.
John Woolman odwiedzał zbór za zborem, w których przedstawiał kwestię niewolnictwa i przekonywał „przyjaciół”. Został określony przy pewnej okazji tak: „Obecny był oczywiście John Woolman – człowiek pokorny i biedny zewnętrznie, jego prosty ubiór z niebarwionego płótna domowej roboty kontrastował mocno z prostym, lecz bogatym wyglądem przedstawicieli kupców miejskich i wielkich plantatorów, którzy posiadali niewolników w tym kraju.” Ten prosty kwakier powstał i przemówił:
„Mój umysł rozważał czystość Boskiej Istoty oraz sprawiedliwość Jego sądów i moja dusza jest przygnieciona okropnością. Nie mogę znieść myśli o pewnych przypadkach, gdzie ludzie nie byli traktowani czysto i sprawiedliwie, i te wydarzenia są godne opłakiwania. Wielu niewolników na tym kontynencie jest uciskanych i ich płacz doszedł do uszu Najwyższego. Jego czystość i Jego sąd nie pozwala mu na stronnicze traktowanie nas.
W swojej nieskończonej miłości i dobroci On otworzył nam zrozumienie odnośnie naszych powinności względem tych ludzi; nie mamy już czasu do stracenia. Czy mamy być głuchymi na to, czego On od nas oczekuje i przez wzgląd na prywatne interesy pewnych osób lub pewne układy przyjaźni, które nie są oparte na właściwych podstawach, zaniedbać nasz obowiązek uczciwości i posłuszeństwa, czekając na jakieś nadzwyczajne wydarzenia, które przyniosą im wyzwolenie? Bóg może w swojej sprawiedliwości odpowiedzieć nam na to w straszny sposób.”
Nie jesteśmy w stanie zacytować, ani nawet pobieżnie wynotować więcej, niż cząsteczkę ze wszystkich faktów, zawartych w pamiętniku Woolmana, które polecamy, jako najkorzystniejszy i najbardziej przeszywający duszę materiał, chociaż język tych pamiętników jest raczej osobliwy. William Elery Channing powiedział, że jest zdziwiony iż te materiały są tak mało znane i zapewniał, że jest to światło, które nie powinno być trzymane pod korcem jednego wyznania. Po przeczytaniu ich po raz pierwszy twarz Channinga jaśniała i ogłosił, że ten niewielki tom jest nie do porównania z czymkolwiek innym; jest to najsłodsza i najczystsza autobiografia w tym języku. Charles Lamb również często cytował pamiętnik Woolmana.
Inny wykształcony człowiek napisał: „Doskonała perła! Jego dusza jest piękna. Niewykształcony krawiec pisze stylem najwyśmienitszej czystości i łaski. Jego moralne wartości są przeniesione do jego pism.”
Ten oddany, odważny mąż Boży ciągle na nowo umieszczał się w tyglu niebiańskiego oczyszczania. Mając wiele kłopotów jako sprzedawca, John Woolman nauczył się krawiectwa, by móc ograniczyć swoje godziny pracy, jako właściciel i mieć czas na wykonywanie poleceń Pana. Dochody zmniejszone do pokrywania jedynie podstawowych potrzeb licowały z jego przekonaniem o chciwych „naśladowcach” Chrystusa. Żeniąc się w roku 1749 z Sarą Ellis, utrzymał te same zasady, które dotyczyły też jego małej rodziny.
Podczas najpoważniejszej choroby Bóg przemówił do niego odnośnie ubierania się prosto i skromnie. Wzrastało w nim przekonanie, że jego ubiór powinien być z niefarbowanego płótna, nie tylko z powodów ekonomicznych i prostego życia, ale również dlatego, że uważał to za „bardziej czyste i higieniczne, gdyż brud, który nie jest ukrywany przez barwy, nie może być długo tolerowany.” Jego dusza była bardzo delikatna i często wspominał, jak ciężko jest nieść krzyż, który wygląda dziwacznie. Nie był on jednak dziwaczny dla samej dziwaczności. Bóg na pewno widział, że potrzebował on ochrony przed uprzejmie usposobionymi „przyjaciółmi”, którzy kusili Bożego proroka, by stonował swoje poselstwo, zalewając go ich gościnnością. Był on świadom takiego niebezpieczeństwa, gdyż mówi:
„Ty, który czasem podróżujesz w swojej służbie kaznodziejskiej i jesteś zapraszany przez swoich przyjaciół, widzisz w nich wiele dowodów zadowolenia z tego, że jesteś ich gościem. Dobrze jest, jeżeli trwasz w głębi, byś mógł wyczuć i zrozumieć ducha ludzi. Musimy uważać, by ich uprzejmość, ich wolność i grzeczność nie przeszkodziły nam w pracy dla Pana. Doświadczyłem, że wśród uprzejmości i dobrego zachowania, zdecydowane mówienie na tematy dotyczące korzyści zewnętrznych do tych, którzy nas przyjmują, jest ciężką pracą. Czasami, kiedy byłem prowadzony do pewnej prawdy, stałem się niezdolny do jej przekazania z powodu zewnętrznej grzeczności. Kiedy to zrozumiałem i wołałem do Pana, zostałem uniżony i zgodziłem się wyglądać na słabego lub niemądrego, a wtedy otwarły się przede mną drzwi do wykonania mojego zadania.
Jeżeli próbujemy wykonywać pracę Pańską po swojemu i mówić o tym, co przynosi Słowo, w sposób delikatny dla natury ciała, nie dosięgamy sedna problemu. Jeżeli widzimy upadki naszych przyjaciół i myślimy o nich źle, a nie przekażemy im tego, co powinniśmy im powiedzieć i dalej udajemy przyjaciół, podrywamy fundament prawdziwej jedności. Urząd kaznodziei Chrystusowego jest ciężki. Ci, którzy obecnie chcą być stróżami, muszą pilnować samych siebie, by nie być uwikłani w chęć powodzenia i zewnętrznych przyjaźni.”

Piękny obraz prostoty życia Woolmana podał nam równie oddany kwakier, żyjący nieco później, który posiadł głęboką znajomość Boga w stopniu podobnym do Woolmana. Był to Thomas R.Kelly, który zmarł w roku 1941 i który pisał na temat „ułatwiania życia”.
„W chwilach, kiedy szliśmy za Szeptem i zdumiewającą równowagą życia, mieliśmy zdumiewającą efektywność życia. Jednak zbyt często wielu z nas słuchało tego głosu tylko czasami. Tylko czasami poddawaliśmy się Jego świętemu prowadzeniu. Nie traktowaliśmy „tego, co święte” w nas, jako rzeczy najcenniejsze na świecie. Nie oddaliśmy wszystkiego, by mieć tylko to. Powiem to jeszcze raz; obawiam się, że większość z nas nie poddała wszystkiego, by skupić uwagę na Świętym w nas.
John Woolman to czynił. Postanowił tak ustawić swoje zewnętrzne sprawy, by mógł być w każdej chwili czułym na ten głos. Uprościł swoje życie na zasadzie zależności od Bożego Centrum. Tak naprawdę nic nie miało takiego znaczenia, jak zwracanie uwagi na Korzeń wszelkiego życia, który miał w sobie. John Woolman nigdy nie pozwolił, by wymagania jego biznesu wychodziły poza jego rzeczywiste potrzeby. Jeżeli przychodziło zbyt wielu klientów, wysyłał ich gdzie indziej, do krawców i kupców mających większe potrzeby. Jego życie zewnętrzne zostało uproszczone na podstawie jego integracji wewnętrznej. Stwierdził, że możemy być mężczyznami i kobietami pod kierownictwem Nieba, a on sam poddał się zupełnie i bez reszty temu błogosławionemu prowadzeniu, trzymając się jak najbliżej Centrum.
Powiedziałem, że jego życie zostało uproszczone i użyłem świadomie takiego określenia. On nie musiał się wysilać, wyrzekać i walczyć, by osiągnąć prostotę. On trzymał się Centrum i jego życie stało się proste. Była w tym szczerość, jak w oku. „Jeśli oko twoje jest zdrowe, i całe ciało jest jasne.”Jego wiele cech zostało połączone w jedną prawdziwą, której celem było chodzenie w obecności i prowadzeniu oraz woli Bożej. Nie było w nim przepychanek i krzyków pomiędzy wolą większości i mniejszości. Było tak, jakby był w nim wódz, który w zupełnej, wewnętrznej ciszy przewodniczył każdemu spotkaniu. W wewnętrznym życiu Johna Woolmana stał Święty, tak, jak Jezus, kiedy stał koło skarbnicy i obserwował ludzi wrzucających tam swoje dary.”
Nie ma wątpliwości, że to całkowite zrezygnowanie ze swoich praw na rzecz Bożego kierownictwa było tajemnicą wszystkiego, czym był – jego miłości, jego nienawiści do chciwości, jego wiary, jego odwagi, jego prawdomówności i wpływu jaki wywierał na bieg wydarzeń w swoich czasach, jak i jego wpływu na stowarzyszenia religijne wokół niego. Całkowita uczciwość względem siebie, kiedy szukał kierownictwa Bożego, była jak wewnętrzna waga, która ważyła każdy proponowany sposób zachowania.
Jego dziennik wyjawia jego wątpliwości przed odwiedzeniem rejonu dotkniętego ospą:

„Jeżeli pojadę, jest to narażanie mojego zdrowia i życia, dlatego też zadaję sobie poważne pytanie, czy motywem mojej podróży w to miejsce jest miłość prawdy i sprawiedliwości, czy mój sposób postępowania jest słuszny, albo czy też ciasne myślenie, interesy jakiejś grupy, respekt dla zewnętrznych zaszczytów, nazwisk lub stanowisk wśród ludzi nie plami piękna tych zgromadzeń i nie stawia ich pod znakiem zapytania… Jeżeli pójdę odwiedzić wdowy i sieroty, czy będę to czynił na zasadzie czystej dobroczynności, wolnej od wszelkich pobudek samolubnych? Jeżeli idę na spotkanie religijne, muszę myśleć, czy idę szczerze i z czystego poczucia obowiązku, czy może jest to częściowe dostosowywanie się do zwyczajów, a może z poczucia cielesnej przyjemności, którą moje duchy zwierzęce odczuwają w towarzystwie innych, lub czy nie ma w tym udziału podtrzymywanie mojej reputacji, jako człowieka religijnego.”

Woolman zadawał sobie takie pytanie i sprawdzał swoje motywy również przy innej okazji, kiedy czuł potrzebę odbycia podróży misyjnej do kraju Indian w czasie, kiedy rozchodziły się wieści, że biali osadnicy zostali zmasakrowani w tych rejonach, które miał odwiedzić. Ponadto ten drogi mąż zdawał się być w stanie sprawdzać z taką świadomością wieczności inne decyzje, gdzie nie było ryzyka śmierci. Innymi słowy, nauczył się w życiu i w obliczu grożącej śmierci być przezroczystym przed Bogiem. Nic dziwnego, że nie miał wewnętrznych walk z wątpliwościami, zmartwieniami i konfliktami pragnień. Jego spokojny umysł „trwał” w Bogu.
Rozpocząwszy swoje podróże misyjne w wieku dwudziestu trzech lat, Woolman spędzał wiele czasu w podróżach misyjnych w swoim kraju. W modlitwie odczuł ciężar odpowiedzialności za jakąś część kraju. Po rozmowie z braćmi w lokalnym „zgromadzeniu”, otrzymywał świadectwo i wyruszał w drogę, czasami sam, czasami w towarzystwie innych, podobnie myślących. Często, kiedy podróżował pośród bardzo biednych ludzi, na pewien czas rezygnował ze swojego konia i przeprawiał się przez góry i rzeki pieszo, idąc w ślady swojego Mistrza.
Podróże najpierw ograniczały się do jego prowincji New Jersey, a następnie do sąsiednich kolonii. Wreszcie docierał na północy do Bostonu, a na południe do Północnej Karoliny. W tej ostatniej znalazł o wiele większe rzesze niewolników, a okrutniejsze warunki niewoli i ubóstwa, w jakich byli trzymani, wstrząsnęły nim do głębi. Plantatorzy z wyznania kwakrów przyjmowali go zazwyczaj bardzo gościnnie, ale zbyt często ich niewolnicy żyli w tak złych warunkach, że jego proste i bezstronne sumienie czuło się niezdolne do przyjmowania wygód okupionych takimi cierpieniami tych poniżanych ludzi. Ryzykując obrazę, upierał się przy zapłaceniu za swój pobyt, by nie ranić w ten sposób swojego sumienia. Jeżeli dano mu okazję, to wolał dać pieniądze za swój pobyt bezpośrednio murzynom.
Woolman nieugięcie prześwietlał motywy towarzystwa religijnego, które mu był podległy. Walczył w miłości, ale zdecydowanie i wytrwale przeciw wszelkiemu uciskowi. Tak wiele myślał i modlił się o to, że nie potrafił się cieszyć ani nawet tolerować żadnej formy luksusu, który pochodził z cierpienia innych lub z niepotrzebnie ciężkiej pracy.
W jego zapisach czytamy o wielu przypadkach zwracania się do „przyjaciół”, którzy byli właścicielami niewolników, kiedy to przekazywał im osobiście napomnienia i ostrzeżenia:

„Styczeń 1759. Mając przekonanie o potrzebie odwiedzenia niektórych bardziej aktywnych członków naszego stowarzyszenia w Filadelfii, którzy mieli niewolników, spotkałem mojego przyjaciela Johna Churchmana i pozostałem w tym mieście około tygodnia. Odwiedzaliśmy chorych, wdowy i ich rodziny, a pozostałą część naszego czasu poświęciliśmy na odwiedzanie tych, którzy mieli niewolników. Był to czas głębokich doświadczeń, ale często kiedy oczekiwaliśmy od Pana pomocy, On w niewysłowionej dobroci zaszczycił nas wpływem tego ducha, który jest ukrzyżowany dla wielkości i splendoru tego świata i umożliwił nam wykonanie pewnych zadań, przy których mieliśmy pokój.”

Kiedy w życiu kogoś trwa poszukiwanie Boga, wiadomym jest, że świętość i czysty majestat Ojca Stwórcy wyjawia grzech i niestałość naszych serc. Woolman był najlepszym przykładem tego, że „Bóg jest światłością i nie ma w Nim żadnej ciemności.” Promienie tego światła świecą najmocniej na tych, którzy najlepiej Go poznają i najczęściej przebywają w Jego obecności. John Woolman był wspaniale uczony przez Boskiego Nauczyciela na temat ukrzyżowania samego siebie i następującego po tym napełnienia Duchem Świętym. Mówiąc o własnym, znamiennym przeżyciu, pisze nieco później:

W czasie choroby ponad dwa i pół roku temu, byłem doprowadzony tak blisko bram śmierci, że zapomniałem, jak się nazywam. W taki stanie znajdowałem się przez kilka godzin. Potem usłyszałem miękki, melodyjny głos, czystszy i bardziej harmonijny, niż cokolwiek, co dotychczas słyszałem; wierzę, że był to głos anioła, który mówił do innych aniołów. Słowa te brzmiały: ’John Woolman nie żyje’. Wtedy przypomniałem sobie, że kiedyś nazywałem się John Woolman i upewniwszy się, że jeszcze żyję zastanawiałem się, co te niebańskie słowa znaczą. Nie miałem wątpliwości, że był to głos świętego anioła, ale znaczenie tych słów było dla mnie tajemnicą.
Wtedy zostałem przeniesiony w duchu do kopalni, gdzie biedni i uciskani ludzie wydobywali skarby dla tych, którzy nazywali siebie chrześcijanami i słyszałem, jak bluźnili imieniu Chrystusa, co mnie bardzo martwiło, gdyż dla mnie Jego imię było bardzo cenne. Poinformowano mnie, że tym poganom powiedziano, iż ci, którzy ich tak uciskali, byli naśladowcami Chrystusa, dlatego mówili między sobą: „Jeżeli Chrystus kazał im tak nas wyzyskiwać, to Chrystus jest okrutnym tyranem.”
...Została mi odsłonięta tajemnica i zrozumiałem, że w niebie jest radość z jednego grzesznika, który pokutuje i że słowa ‘John Woolman nie żyje’ oznaczały śmierć mojej własnej woli.
Otrzymałem ponowne potwierdzenie,...że Pan w Swojej nieskończonej miłości wzywa swoje dzieci, by wyrzekły się wszelkich zewnętrznych posiadłości i sposobów zdobywania skarbów, by Duch Święty miał swobodny dostęp do ich serc i kierował ich postępowaniem. Aby pojąć prawdę wyrażoną w tym przykładzie, człowiek musi zakosztować śmierci swojej własnej woli.
Nikt nie może zobaczyć Boga i pozostać żywym’. Te słowa wypowiedział Wszechmocny do Mojżesza i odkrył je nasz błogosławiony Odkupiciel. Jeżeli nasza własna wola zazna śmierci i zostanie w nas uformowane nowe życie, wtedy nasze serce jest oczyszczone i przygotowane do zrozumienia, co znaczy ‘błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą’. Jedynie mając czyste serce, nasza dusza jest otwarta przez Boga, by podziwiać naturę uniwersalnej sprawiedliwości królestwa Bożego. ‘Nikt nie widział Ojca, tylko ten, który jest od Boga, on widział Ojca.’
Umysł cielesny zajmuje się sprawami tego życia i według tej cielesnej aktywności prowadzi sprawy i wyraża swoją wolę osiągnięcia ich. Tak długo, jak ta wola cielesna pozostaje niepoddana, uniemożliwia ona działanie czystego światła Bożego w nas; kiedy jednak miłujemy Boga z całego serca i z całej siły, to miłujemy naszych bliźnich, jak siebie samego, a w sercu mamy współczucie do wszystkich ludzi, za których Chrystus umarł.”

W wieku 55 lat John Woolman odczuł potrzebę wyjazdu do Anglii, by tam odwiedzać i ewangelizować „przyjaciół”. To przekonanie wzrastało, kiedy rozmyślał i modlił się o Bożą wolę w tej sprawie. Bardzo miłował swoją żonę i jedyną córkę, i powierzał je często Bożej opiece. Teraz był gotów je opuścić, nawet gdyby to znaczyło, że nigdy więcej już ich nie zobaczy w tym życiu.
W tamtych czasach pomiędzy Starym i Nowym Światem pływały tylko stare żaglowce. Ważniejsi pasażerowie podróżowali „w kabinach”, ale bardzo biedni przebywali z załogą. Tak uczynił pomimo nalegań innych, by był traktowany inaczej. Podróż trwała ponad pięć tygodni i była dość niewygodna, ale Woolman radował się, że postanowił podróżować wśród pokornych. Dużo pisał o ciężkim życiu żeglarzy i gdyby żył dłużej, starałby się niewątpliwie wzbudzić zainteresowanie warunkami, w których oni żyli i pracowali w tamtych czasach.
Po przybyciu do Londynu natychmiast udał się na doroczny zjazd „przyjaciół”, który już trwał. Z początku nie został przyjęty jako brat, niewątpliwie z powodu swojego wyglądu oraz oznak ubóstwa i pokory – może bardziej widocznych dlatego, że przybył prosto z podróży odbytej na statku w warunkach „z załogą”. Ta odmowa przyjęcia go pomimo zaświadczenia z jego zboru była próbą, którą przyjął pokornie. Kiedy później dano mu możliwość przemówienia, uczynił to w sposób tak miły i błogosławiony przez niebo, że nawet jeden z jego najzagorzalszych krytyków przeprosił go.
Podróżując na północ, odwiedzał po drodze wiele zgromadzeń, aż dotarł do Kendal w Westmorland, a później udał się na wschód do Yorkshire i na koniec przybył do miasta York. Jak można się było spodziewać, zainteresował się mocno warunkami w jakich żyła i pracowała klasa pracująca w Anglii. Tutaj również, tak jak w Ameryce, ten pokorny pielgrzym szczycił się swoim ubóstwem, utożsamiając się z poniżanymi.
Do York przybył na czas zebrania kwartalnego, w którym wziął udział. Zanim ono się zakończyło, John Woolman zachorował na puchlinę wodną. Troskliwie pielęgnowany przez chrześcijan, walczył przez osiem dni, a potem zrezygnował w pokoju.

„wierzę, że mój pobyt tutaj jest w mądrości Chrystusowej, nie wiem jednak, czy będę żył, czy umrę.”

Kilka dni przed śmiercią wyszeptał:
„Przyjdzie posłaniec, który uwolni mnie od tych wszystkich kłopotów, ale musi to być Boży czas, na który oczekuję.”

Jedna z ostatnich notatek w jego pamiętniku brzmi:

Teraz wiem, że będąc całkowicie posłusznym, nauczyłem się być zadowolonym, kiedy dla mądrości tego świata wydaję się słaby i głupi, bo ci, którzy pracują w uniżeniu, którzy stoją na niskich pozycjach i są doświadczani, znajdują pokrzepienie pod krzyżem. Jest to czysty dar i kiedy patrzymy na niego zdrowym okiem, mamy zdrowe zrozumienie, a nasza własna natura nie ma praw. Radujemy się, mogąc dopełniać utrapień Chrystusowych za Jego ciało, którym jest kościół.
Człowiek cielesny lubi elokwencję i wielu lubi elokwentne przemówienia, ale jeżeli nie jesteśmy ostrożni, to ludzie, którzy kiedyś głosili czystą ewangelię, zmęczeni cierpieniami i wstydząc się wyglądać na słabych, mogą wzniecać ogień, krzesać iskry i chodzić w ich światłości, która nie pochodzi od Chrystusa, który cierpiał, ale jest to ogień, który wzniecili ci, którzy odeszli od Niego, by słuchacze, którzy zrezygnowali z pokory i cierpień, na rzecz mądrości tego świata, grzali się przy ich ogniu i chwalili ich za to, co robią. To, co pochodzi od Boga, przyciąga innych do Boga, a to, co jest ze świata, należy do świata.”
John Woolman – przyjaciel uciśnionych


Komentarze

Popularne posty