John Woolman – Przyjaciel uciśnionych
„Abolicja
niewolnictwa zawdzięcza niewątpliwie wiele życiu i pracy biednego,
niewykształconego robotnika z New Jersey, o którego istnieniu nie
wiedziano poza wąskim gronem jego religijnego towarzystwa.”,
zauważył
znany poeta kwakrów, John Greenleaf Whitter. Napisał on dalej tak:
„Tym, którzy
sądzą według wyglądu zewnętrznego, nie ma rzeczy trudniejszych
do wyjaśnienia, niż siła oddziaływania moralnego, przekazywana
przez ludzi mało widocznych i spokojnych. Przed naszymi oczami
dokonują się pewne wielkie reformy, które podnoszą świat na
wyższy poziom, pewne potężne zmiany, na które czekano przez
wieki. Szukając ich początków, często ze zdumieniem odkrywamy
początkowe ogniwa tego łańcucha wydarzeń w jakimś mało
widocznym człowieku, którego boskie powołanie i znaczenie było
rzadko rozumiane przez współczesnych, a nawet przez niego samego.
Jeden niewielki przerodził się w tysiące, a garstka pszenicy
wygląda jak Liban. Królestwo Boże przychodzi niepostrzeżenie; a
jedynym wyjaśnieniem tej tajemnicy jest refleksja, że przez takie
pokorne narzędzie objawiała się moc Boża i że ten jeden człowiek
był na skrzydłach Wszechmocnego.”
Przedmiotem
takich rozważań poety był John Woolman, urodzony w roku 1720,
trzydzieści osiem lat przed przybyciem w to miejsce świątobliwego
Williama Penn, który rozpoczął swój „święty eksperyment” na
terenach przyległych do New Jersey. Tu, na kawałku ziemi danym mu
przez Karola II, ten mąż stanu kwakrów rządził swoją kolonią
Pennsylvanii za pomocą prawa miłości do Boga i ludzi. Cały ten
teren stał się niebem dla kwakrów i innych prześladowanych ludzi,
szukających świątyni. To wywarło wpływ na życie i myśli wielu
pierwszych osadników na tych terenach.
John
Woolman pamiętał przez całe życie i cenił rodzicielskie
pouczenia oraz szczęśliwe niedzielne popołudnia, spędzone w swoim
skromnym domu na farmie w New Jersey. Jego bogobojni rodzice z
kościoła kwakrów ściśle przestrzegali dnia Pańskiego i czuwali
nad duchowymi i intelektualnymi zainteresowaniami swoich dzieci.
Każdy członek tej dużej rodziny w kolejności czytał głośno
Biblię lub jakieś inne, dobre książki religijne, a reszta
siedziała i słuchała. Pisząc o tym w swoim pamiętniku Woolman
opisuje głębokie wrażenie, które wywarły na nim te przeżycia –
myśli o wielkiej głębi dla takiego małego dziecka.
„Z
tego, co czytałem i słyszałem, wierzę, że byli w ubiegłych
wiekach ludzie, którzy chodzili w prawości przed Bogiem w stopniu
przewyższającym wszystkich obecnie żyjących, których znam i
świadomość mniejszej duchowości oraz stałości wśród ludzi w
tym wieku często mnie trapiła, kiedy byłem jeszcze dzieckiem.
Zanim
miałem siedem lat, zacząłem poznawać działanie łaski Bożej.
Poprzez starania rodziców nauczyłem się czytać tak wcześnie, jak
tylko byłem do tego zdolny. Pamiętam, że idąc pewnego dnia do
szkoły, kiedy moi koledzy bawili się po drodze, oddaliłem się i
siedząc, czytałem 22 rozdział księgi Objawienia: „I
pokazał mi rzekę wody żywej, czystą jak kryształ, wypływającą
z tronu Boga i Baranka.”
Czytając to, mój umysł był
zachęcony do szukania tego czystego miejsca, które jak wierzyłem,
Bóg przygotował dla Swoich sług. Miejsce, na którym wtedy
siedziałem i słodycz, jaka napełniła mój umysł, pozostały na
zawsze świeże w mojej pamięci. Te i podobne wspaniałe nawiedzenia
miały taki wpływ na mnie, że kiedy chłopcy używali brzydkich
słów, czułem się źle i przez nieustające miłosierdzie Boże
zostałem zachowany od złego.”
Słowo
„czysty” okazało się kluczem zasad postępowania w życiu
Woolmana. Stało się miarą, którą mierzył wszystkie wierzenia,
wszystkie zamierzone plany i decyzje oraz wszystkie relacje. Dla
Woolamana określenie „czyste” obejmowało zamiłowanie do
czystości, szczerość, prostotę, uczciwość i wiele więcej.
W wieku około 16 lat miłujący
przyjemność koledzy chwilowo odwrócili tego młodzieńca od
szukania Boga. Jego odpowiedź była najpierw niewinna, ale pycha
pociągnęła go do tych, którzy śmiali się z jego przebiegłości
i zachęcali go do zabaw i grzechu. Zaczął lubić takie towarzystwo
i zabawiać się z nimi. To spowodowało potępienie i jego Ojciec
Niebiański w Swojej miłości dopuścił na niego chorobę, która
na pewien czas wywarła na nim uzdrawiający wpływ. Jednak stopniowo
pragnienie ‘młodzieńczych rozkoszy spowodowało ponowne pójście
za jego kolegami’ pomimo upomnień rodziców.
Minęły jeszcze dwa lata.
Wierny „tropiciel z nieba” wytrwale tropił błądzącego
wędrowca. Czuł się coraz bardziej osądzony, aż pewnego wieczora,
po przeczytaniu książki bogobojnego autora, nastolatek ten zaczął
modlić się szczerze o uwolnienie z pułapek życia. Nastał okres
walki pomiędzy chwilowymi przyjemnościami i rozkoszami, a
naśladowaniem krzyża Chrystusa. Szukając samotności John odkrywał
tam przed Bogiem swoją strapioną duszę. Ponieważ był już tak
poniżony, nie trzeba było długo czekać na Bożą pomoc, a
uwolnienie od tych więzów rozradowało jego serce. Społeczność z
podobnie wierzącymi chrześcijańskimi kwakrami w domu spotkań i
zagłębienie się w skarby zawarte w książkach o głębokiej
treści chrześcijańskiej zaspokoiło potrzeby jego nowego życia.
Syn marnotrawny nie mógł nie mówić na temat swojego powrotu, więc
dzieli się tym z nami poprzez swój pamiętnik.
„Zacząłem
teraz poważnie przyglądać się temu, co mnie odciągnęło od
czystej prawdy i stwierdziłem, że jeżeli chcę żyć tak, jak żyli
wierni słudzy Boży, nie mogę przebywać w takim towarzystwie, jak
przedtem, z własnej woli. Wszystkie moje pragnienia znalezienia
sensu muszą być zgodne z Bożymi zasadami. W chwilach smutku i
upokorzenia otrzymałem te instrukcje i odczuwałem moc Chrystusa
zwyciężającą samolubne dążenia i tak zostałem zachowany w
dobrym stopniu wytrwałości. Będąc młodym i wierząc w tym
czasie, że dla mnie najlepiej pozostać samotnym, miałem siłę, by
trzymać się z dala od takiego towarzystwa, które często było dla
mnie pułapką.”
Zostawiając
swoich rodziców na ich małej farmie, John przyjął posadę
sprzedawcy i księgowego w małej firmie w Mt. Holly, oddalonym o
około 5 mil. Ta praca zapewniała mu też mieszkanie w miejscu
zatrudnienia. Jego dawni koledzy, widząc zmianę ich byłego
przywódcy, po kilku próbach, przestali go odwiedzać. Jego szukanie
Boga było silniejsze, co stwarzało w nim współczucie dla
otaczającej go młodzieży i wzmożoną czułość na ten cichy głos
wewnętrzny, które teraz słyszał często.
Pewnego dnia na spotkaniu
kwakrów czuł potrzebę przemówienia, ale później uświadomił
sobie, że w swoim cielesnym zapale powiedział więcej, niż było
zamierzone przez niebiańskiego Mistrza. To skłoniło go do
sprawdzania swojego serca. Sześć tygodni później nadeszła
następna możliwość i tym razem miał pokój, wypowiadając kilka
słów z natchnienia Bożego. Tak więc nasz młody chrześcijanin
„wzrastał w łasce i poznaniu”. Od młodego wieku rozwijał
wrażliwość na to, co naprawdę podobało się Bogu.
Droga
prostego posłuszeństwa była kosztowna, lecz błogosławiona.
Widząc nieporządek w pobliskim domu zgromadzeń publicznych John
Woolman czuł potrzebę rozmowy z jego właścicielem. Wymówki w
rodzaju, że „starsi” przyjaciele też o tym wiedzieli, ale
siedzieli cicho, nie przyniosły mu ulgi. Spotykając właściciela
samego, podszedł i chociaż był dużo młodszy niż tamten,
napomniał go. Uwaga została grzecznie przyjęta. John był
wdzięczny za daną mu odwagę, gdyż nieco później dowiedział
się, że ten karczmarz nagle zmarł.
Ostry
kurs Bożej dyscypliny został jeszcze umocniony, kiedy jego
pracodawca prosił go o wypisanie rachunku za kobietę murzyńską w
obecności jej nabywcy. Zmusił siebie samego, by to wykonać, ale
zaprotestował do obydwóch, że jest to wbrew jego sumieniu, by mieć
cokolwiek wspólnego z niewolnictwem. Na próżno starał się
zagłuszyć wewnętrzny głos, tłumacząc sobie, że jeden z tych
ludzi był przecież jego pracodawcą, a nabywca niewolnicy starszym
chrześcijaninem z wyznania kwakrów. Nigdy potem nie mógł się z
tym pogodzić.
Nieco
później, będąc proszony o spisanie testamentu dla pewnego
chrześcijanina, który uległ wypadkowi, John przerwał, kiedy
zobaczył, że jedną z pozycji było przekazanie murzyna jednemu z
dzieci. Tym razem protest odniósł skutek i zgodzono się, że ten
niewolnik zostanie uwolniony.
Przekonanie
odnośnie tej „plagi” kontynentu północnoamerykańskiego, a
szczególnie, jeżeli dotyczyło to „przyjaciół”, stało się
obsesją tego młodego kwakra. W wyniku tego, wraz z głoszeniem
poselstwa Ewangelii, Woolman czuł coraz mocniejsze powołanie od
Boga, by rozprawiać się z tym w duchu miłości, ale stanowczo i
zazwyczaj osobiście, jeżeli „przyjaciele” byli właścicielami
niewolników.
Widać
z tego, że poselstwem jego był „antagonizm pomiędzy
niewolnictwem i prawdziwym chrześcijaństwem.” Wysiłki przyniosły
wiele owocu; w przeciągu dwóch lat od śmierci Johna Woolmana
„Towarzystwo Przyjaciół” zajęło jasne i bezkompromisowe
stanowisku względem tego okrutnego zła. Stali się kręgosłupem
ruchu abolicyjnego w Ameryce Północnej i głównymi agentami „kolei
podziemnej”, która pomagała murzynom w ucieczce do wolności w
Kanadzie.
Kiedy weźmiemy pod uwagę, że
w wyniku posłuszeństwa Bożemu głosowi taka zmiana nastąpiła
dziewiętnaście lat przed abolicją niewolnictwa i to dopiero po
przelaniu morza krwi w wojnie domowej, nie możemy oprzeć się
wrażeniu, że inni chrześcijanie świadomie zawiedli Boga w swoich
kręgach wpływów.
John Woolman odwiedzał zbór
za zborem, w których przedstawiał kwestię niewolnictwa i
przekonywał „przyjaciół”. Został określony przy pewnej
okazji tak: „Obecny był oczywiście John Woolman – człowiek
pokorny i biedny zewnętrznie, jego prosty ubiór z niebarwionego
płótna domowej roboty kontrastował mocno z prostym, lecz bogatym
wyglądem przedstawicieli kupców miejskich i wielkich plantatorów,
którzy posiadali niewolników w tym kraju.” Ten prosty kwakier
powstał i przemówił:
„Mój
umysł rozważał czystość Boskiej Istoty oraz sprawiedliwość
Jego sądów i moja dusza jest przygnieciona okropnością. Nie mogę
znieść myśli o pewnych przypadkach, gdzie ludzie nie byli
traktowani czysto i sprawiedliwie, i te wydarzenia są godne
opłakiwania. Wielu niewolników na tym kontynencie jest uciskanych i
ich płacz doszedł do uszu Najwyższego. Jego czystość i Jego sąd
nie pozwala mu na stronnicze traktowanie nas.
W
swojej nieskończonej miłości i dobroci On otworzył nam
zrozumienie odnośnie naszych powinności względem tych ludzi; nie
mamy już czasu do stracenia. Czy mamy być głuchymi na to, czego On
od nas oczekuje i przez wzgląd na prywatne interesy pewnych osób
lub pewne układy przyjaźni, które nie są oparte na właściwych
podstawach, zaniedbać nasz obowiązek uczciwości i posłuszeństwa,
czekając na jakieś nadzwyczajne wydarzenia, które przyniosą im
wyzwolenie? Bóg może w swojej sprawiedliwości odpowiedzieć nam na
to w straszny sposób.”
Nie
jesteśmy w stanie zacytować, ani nawet pobieżnie wynotować
więcej, niż cząsteczkę ze wszystkich faktów, zawartych w
pamiętniku Woolmana, które polecamy, jako najkorzystniejszy i
najbardziej przeszywający duszę materiał, chociaż język tych
pamiętników jest raczej osobliwy. William Elery Channing
powiedział, że jest zdziwiony iż te materiały są tak mało znane
i zapewniał, że jest to światło, które nie powinno być trzymane
pod korcem jednego wyznania. Po przeczytaniu ich po raz pierwszy
twarz Channinga jaśniała i ogłosił, że ten niewielki tom jest
nie do porównania z czymkolwiek innym; jest to najsłodsza i
najczystsza autobiografia w tym języku. Charles Lamb również
często cytował pamiętnik Woolmana.
Inny
wykształcony człowiek napisał: „Doskonała perła! Jego dusza
jest piękna. Niewykształcony krawiec pisze stylem najwyśmienitszej
czystości i łaski. Jego moralne wartości są przeniesione do jego
pism.”
Ten oddany, odważny mąż Boży
ciągle na nowo umieszczał się w tyglu niebiańskiego oczyszczania.
Mając wiele kłopotów jako sprzedawca, John Woolman nauczył się
krawiectwa, by móc ograniczyć swoje godziny pracy, jako właściciel
i mieć czas na wykonywanie poleceń Pana. Dochody zmniejszone do
pokrywania jedynie podstawowych potrzeb licowały z jego przekonaniem
o chciwych „naśladowcach” Chrystusa. Żeniąc się w roku 1749 z
Sarą Ellis, utrzymał te same zasady, które dotyczyły też jego
małej rodziny.
Podczas najpoważniejszej
choroby Bóg przemówił do niego odnośnie ubierania się prosto i
skromnie. Wzrastało w nim przekonanie, że jego ubiór powinien być
z niefarbowanego płótna, nie tylko z powodów ekonomicznych i
prostego życia, ale również dlatego, że uważał to za „bardziej
czyste i higieniczne, gdyż brud, który nie jest ukrywany przez
barwy, nie może być długo tolerowany.” Jego dusza była bardzo
delikatna i często wspominał, jak ciężko jest nieść krzyż,
który wygląda dziwacznie. Nie był on jednak dziwaczny dla samej
dziwaczności. Bóg na pewno widział, że potrzebował on ochrony
przed uprzejmie usposobionymi „przyjaciółmi”, którzy kusili
Bożego proroka, by stonował swoje poselstwo, zalewając go ich
gościnnością. Był on świadom takiego niebezpieczeństwa, gdyż
mówi:
„Ty,
który czasem podróżujesz w swojej służbie kaznodziejskiej i
jesteś zapraszany przez swoich przyjaciół, widzisz w nich wiele
dowodów zadowolenia z tego, że jesteś ich gościem. Dobrze jest,
jeżeli trwasz w głębi, byś mógł wyczuć i zrozumieć ducha
ludzi. Musimy uważać, by ich uprzejmość, ich wolność i
grzeczność nie przeszkodziły nam w pracy dla Pana. Doświadczyłem,
że wśród uprzejmości i dobrego zachowania, zdecydowane mówienie
na tematy dotyczące korzyści zewnętrznych do tych, którzy nas
przyjmują, jest ciężką pracą. Czasami, kiedy byłem prowadzony
do pewnej prawdy, stałem się niezdolny do jej przekazania z powodu
zewnętrznej grzeczności. Kiedy to zrozumiałem i wołałem do Pana,
zostałem uniżony i zgodziłem się wyglądać na słabego lub
niemądrego, a wtedy otwarły się przede mną drzwi do wykonania
mojego zadania.
Jeżeli próbujemy wykonywać
pracę Pańską po swojemu i mówić o tym, co przynosi Słowo, w
sposób delikatny dla natury ciała, nie dosięgamy sedna problemu.
Jeżeli widzimy upadki naszych przyjaciół i myślimy o nich źle, a
nie przekażemy im tego, co powinniśmy im powiedzieć i dalej
udajemy przyjaciół, podrywamy fundament prawdziwej jedności. Urząd
kaznodziei Chrystusowego jest ciężki. Ci, którzy obecnie chcą być
stróżami, muszą pilnować samych siebie, by nie być uwikłani w
chęć powodzenia i zewnętrznych przyjaźni.”
Piękny obraz prostoty życia
Woolmana podał nam równie oddany kwakier, żyjący nieco później,
który posiadł głęboką znajomość Boga w stopniu podobnym do
Woolmana. Był to Thomas R.Kelly, który zmarł w roku 1941 i który
pisał na temat „ułatwiania życia”.
„W
chwilach, kiedy szliśmy za Szeptem i zdumiewającą równowagą
życia, mieliśmy zdumiewającą efektywność życia. Jednak zbyt
często wielu z nas słuchało tego głosu tylko czasami. Tylko
czasami poddawaliśmy się Jego świętemu prowadzeniu. Nie
traktowaliśmy „tego, co święte” w nas, jako rzeczy
najcenniejsze na świecie. Nie oddaliśmy wszystkiego, by mieć tylko
to. Powiem to jeszcze raz; obawiam się, że większość z nas nie
poddała wszystkiego, by skupić uwagę na Świętym w nas.
John
Woolman to czynił. Postanowił tak ustawić swoje zewnętrzne
sprawy, by mógł być w każdej chwili czułym na ten głos.
Uprościł swoje życie na zasadzie zależności od Bożego Centrum.
Tak naprawdę nic nie miało takiego znaczenia, jak zwracanie uwagi
na Korzeń wszelkiego życia, który miał w sobie. John Woolman
nigdy nie pozwolił, by wymagania jego biznesu wychodziły poza jego
rzeczywiste potrzeby. Jeżeli przychodziło zbyt wielu klientów,
wysyłał ich gdzie indziej, do krawców i kupców mających większe
potrzeby. Jego życie zewnętrzne zostało uproszczone na podstawie
jego integracji wewnętrznej. Stwierdził, że możemy być
mężczyznami i kobietami pod kierownictwem Nieba, a on sam poddał
się zupełnie i bez reszty temu błogosławionemu prowadzeniu,
trzymając się jak najbliżej Centrum.
Powiedziałem,
że jego życie zostało uproszczone i użyłem świadomie takiego
określenia. On nie musiał się wysilać, wyrzekać i walczyć, by
osiągnąć prostotę. On trzymał się Centrum i jego życie stało
się proste. Była w tym szczerość, jak w oku. „Jeśli
oko twoje jest zdrowe, i całe ciało jest jasne.”Jego
wiele cech zostało połączone w jedną prawdziwą, której celem
było chodzenie w obecności i prowadzeniu oraz woli Bożej. Nie było
w nim przepychanek i krzyków pomiędzy wolą większości i
mniejszości. Było tak, jakby był w nim wódz, który w zupełnej,
wewnętrznej ciszy przewodniczył każdemu spotkaniu. W wewnętrznym
życiu Johna Woolmana stał Święty, tak, jak Jezus, kiedy stał
koło skarbnicy i obserwował ludzi wrzucających tam swoje dary.”
Nie ma wątpliwości, że to
całkowite zrezygnowanie ze swoich praw na rzecz Bożego kierownictwa
było tajemnicą wszystkiego, czym był – jego miłości, jego
nienawiści do chciwości, jego wiary, jego odwagi, jego
prawdomówności i wpływu jaki wywierał na bieg wydarzeń w swoich
czasach, jak i jego wpływu na stowarzyszenia religijne wokół
niego. Całkowita uczciwość względem siebie, kiedy szukał
kierownictwa Bożego, była jak wewnętrzna waga, która ważyła
każdy proponowany sposób zachowania.
Jego dziennik wyjawia jego
wątpliwości przed odwiedzeniem rejonu dotkniętego ospą:
„Jeżeli pojadę, jest to
narażanie mojego zdrowia i życia, dlatego też zadaję sobie
poważne pytanie, czy motywem mojej podróży w to miejsce jest
miłość prawdy i sprawiedliwości, czy mój sposób postępowania
jest słuszny, albo czy też ciasne myślenie, interesy jakiejś
grupy, respekt dla zewnętrznych zaszczytów, nazwisk lub stanowisk
wśród ludzi nie plami piękna tych zgromadzeń i nie stawia ich pod
znakiem zapytania… Jeżeli pójdę odwiedzić wdowy i sieroty, czy
będę to czynił na zasadzie czystej dobroczynności, wolnej od
wszelkich pobudek samolubnych? Jeżeli idę na spotkanie religijne,
muszę myśleć, czy idę szczerze i z czystego poczucia obowiązku,
czy może jest to częściowe dostosowywanie się do zwyczajów, a
może z poczucia cielesnej przyjemności, którą moje duchy
zwierzęce odczuwają w towarzystwie innych, lub czy nie ma w tym
udziału podtrzymywanie mojej reputacji, jako człowieka
religijnego.”
Woolman zadawał sobie
takie pytanie i sprawdzał swoje motywy również przy innej okazji,
kiedy czuł potrzebę odbycia podróży misyjnej do kraju Indian w
czasie, kiedy rozchodziły się wieści, że biali osadnicy zostali
zmasakrowani w tych rejonach, które miał odwiedzić. Ponadto ten
drogi mąż zdawał się być w stanie sprawdzać z taką
świadomością wieczności inne decyzje, gdzie nie było ryzyka
śmierci. Innymi słowy, nauczył się w życiu i w obliczu grożącej
śmierci być przezroczystym przed Bogiem. Nic dziwnego, że nie miał
wewnętrznych walk z wątpliwościami, zmartwieniami i konfliktami
pragnień. Jego spokojny umysł „trwał” w Bogu.
Rozpocząwszy swoje podróże
misyjne w wieku dwudziestu trzech lat, Woolman spędzał wiele czasu
w podróżach misyjnych w swoim kraju. W modlitwie odczuł ciężar
odpowiedzialności za jakąś część kraju. Po rozmowie z braćmi w
lokalnym „zgromadzeniu”, otrzymywał świadectwo i wyruszał w
drogę, czasami sam, czasami w towarzystwie innych, podobnie
myślących. Często, kiedy podróżował pośród bardzo biednych
ludzi, na pewien czas rezygnował ze swojego konia i przeprawiał się
przez góry i rzeki pieszo, idąc w ślady swojego Mistrza.
Podróże najpierw ograniczały
się do jego prowincji New Jersey, a następnie do sąsiednich
kolonii. Wreszcie docierał na północy do Bostonu, a na południe
do Północnej Karoliny. W tej ostatniej znalazł o wiele większe
rzesze niewolników, a okrutniejsze warunki niewoli i ubóstwa, w
jakich byli trzymani, wstrząsnęły nim do głębi. Plantatorzy z
wyznania kwakrów przyjmowali go zazwyczaj bardzo gościnnie, ale
zbyt często ich niewolnicy żyli w tak złych warunkach, że jego
proste i bezstronne sumienie czuło się niezdolne do przyjmowania
wygód okupionych takimi cierpieniami tych poniżanych ludzi.
Ryzykując obrazę, upierał się przy zapłaceniu za swój pobyt,
by nie ranić w ten sposób swojego sumienia. Jeżeli dano mu okazję,
to wolał dać pieniądze za swój pobyt bezpośrednio murzynom.
Woolman nieugięcie
prześwietlał motywy towarzystwa religijnego, które mu był
podległy. Walczył w miłości, ale zdecydowanie i wytrwale przeciw
wszelkiemu uciskowi. Tak wiele myślał i modlił się o to, że nie
potrafił się cieszyć ani nawet tolerować żadnej formy luksusu,
który pochodził z cierpienia innych lub z niepotrzebnie ciężkiej
pracy.
W jego zapisach czytamy o wielu
przypadkach zwracania się do „przyjaciół”, którzy byli
właścicielami niewolników, kiedy to przekazywał im osobiście
napomnienia i ostrzeżenia:
„Styczeń 1759. Mając
przekonanie o potrzebie odwiedzenia niektórych bardziej aktywnych
członków naszego stowarzyszenia w Filadelfii, którzy mieli
niewolników, spotkałem mojego przyjaciela Johna Churchmana i
pozostałem w tym mieście około tygodnia. Odwiedzaliśmy chorych,
wdowy i ich rodziny, a pozostałą część naszego czasu
poświęciliśmy na odwiedzanie tych, którzy mieli niewolników. Był
to czas głębokich doświadczeń, ale często kiedy oczekiwaliśmy
od Pana pomocy, On w niewysłowionej dobroci zaszczycił nas wpływem
tego ducha, który jest ukrzyżowany dla wielkości i splendoru tego
świata i umożliwił nam wykonanie pewnych zadań, przy których
mieliśmy pokój.”
Kiedy w życiu kogoś
trwa poszukiwanie Boga, wiadomym jest, że świętość i czysty
majestat Ojca Stwórcy wyjawia grzech i niestałość naszych serc.
Woolman był najlepszym przykładem tego, że „Bóg jest
światłością i nie ma w Nim żadnej ciemności.” Promienie
tego światła świecą najmocniej na tych, którzy najlepiej Go
poznają i najczęściej przebywają w Jego obecności. John Woolman
był wspaniale uczony przez Boskiego Nauczyciela na temat
ukrzyżowania samego siebie i następującego po tym napełnienia
Duchem Świętym. Mówiąc o własnym, znamiennym przeżyciu, pisze
nieco później:
„W czasie choroby ponad dwa
i pół roku temu, byłem doprowadzony tak blisko bram śmierci, że
zapomniałem, jak się nazywam. W taki stanie znajdowałem się przez
kilka godzin. Potem usłyszałem miękki, melodyjny głos, czystszy i
bardziej harmonijny, niż cokolwiek, co dotychczas słyszałem;
wierzę, że był to głos anioła, który mówił do innych aniołów.
Słowa te brzmiały: ’John Woolman nie żyje’. Wtedy
przypomniałem sobie, że kiedyś nazywałem się John Woolman i
upewniwszy się, że jeszcze żyję zastanawiałem się, co te
niebańskie słowa znaczą. Nie miałem wątpliwości, że był to
głos świętego anioła, ale znaczenie tych słów było dla mnie
tajemnicą.
Wtedy zostałem przeniesiony
w duchu do kopalni, gdzie biedni i uciskani ludzie wydobywali skarby
dla tych, którzy nazywali siebie chrześcijanami i słyszałem, jak
bluźnili imieniu Chrystusa, co mnie bardzo martwiło, gdyż dla mnie
Jego imię było bardzo cenne. Poinformowano mnie, że tym poganom
powiedziano, iż ci, którzy ich tak uciskali, byli naśladowcami
Chrystusa, dlatego mówili między sobą: „Jeżeli Chrystus kazał
im tak nas wyzyskiwać, to Chrystus jest okrutnym tyranem.”
...Została mi odsłonięta
tajemnica i zrozumiałem, że w niebie jest radość z jednego
grzesznika, który pokutuje i że słowa ‘John Woolman nie żyje’
oznaczały śmierć mojej własnej woli.
Otrzymałem ponowne
potwierdzenie,...że Pan w Swojej nieskończonej miłości wzywa
swoje dzieci, by wyrzekły się wszelkich zewnętrznych posiadłości
i sposobów zdobywania skarbów, by Duch Święty miał swobodny
dostęp do ich serc i kierował ich postępowaniem. Aby pojąć
prawdę wyrażoną w tym przykładzie, człowiek musi zakosztować
śmierci swojej własnej woli.
‘Nikt nie może zobaczyć
Boga i pozostać żywym’. Te słowa wypowiedział Wszechmocny do
Mojżesza i odkrył je nasz błogosławiony Odkupiciel. Jeżeli nasza
własna wola zazna śmierci i zostanie w nas uformowane nowe życie,
wtedy nasze serce jest oczyszczone i przygotowane do zrozumienia, co
znaczy ‘błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga
oglądać będą’. Jedynie mając czyste serce, nasza dusza
jest otwarta przez Boga, by podziwiać naturę uniwersalnej
sprawiedliwości królestwa Bożego. ‘Nikt nie widział Ojca,
tylko ten, który jest od Boga, on widział Ojca.’
Umysł cielesny zajmuje się
sprawami tego życia i według tej cielesnej aktywności prowadzi
sprawy i wyraża swoją wolę osiągnięcia ich. Tak długo, jak ta
wola cielesna pozostaje niepoddana, uniemożliwia ona działanie
czystego światła Bożego w nas; kiedy jednak miłujemy Boga z
całego serca i z całej siły, to miłujemy naszych bliźnich, jak
siebie samego, a w sercu mamy współczucie do wszystkich ludzi, za
których Chrystus umarł.”
W
wieku 55 lat John Woolman odczuł potrzebę wyjazdu do Anglii, by tam
odwiedzać i ewangelizować „przyjaciół”. To
przekonanie wzrastało, kiedy rozmyślał i modlił się o Bożą
wolę w tej sprawie. Bardzo miłował swoją żonę i jedyną córkę,
i powierzał je często Bożej opiece. Teraz był gotów je opuścić,
nawet gdyby to znaczyło, że nigdy więcej już ich nie zobaczy w
tym życiu.
W tamtych czasach pomiędzy
Starym i Nowym Światem pływały tylko stare żaglowce. Ważniejsi
pasażerowie podróżowali „w kabinach”, ale bardzo biedni
przebywali z załogą. Tak uczynił pomimo nalegań innych, by był
traktowany inaczej. Podróż trwała ponad pięć tygodni i była
dość niewygodna, ale Woolman radował się, że postanowił
podróżować wśród pokornych. Dużo pisał o ciężkim życiu
żeglarzy i gdyby żył dłużej, starałby się niewątpliwie
wzbudzić zainteresowanie warunkami, w których oni żyli i pracowali
w tamtych czasach.
Po przybyciu do Londynu
natychmiast udał się na doroczny zjazd „przyjaciół”, który
już trwał. Z początku nie został przyjęty jako brat,
niewątpliwie z powodu swojego wyglądu oraz oznak ubóstwa i pokory
– może bardziej widocznych dlatego, że przybył prosto z podróży
odbytej na statku w warunkach „z załogą”. Ta odmowa przyjęcia
go pomimo zaświadczenia z jego zboru była próbą, którą przyjął
pokornie. Kiedy później dano mu możliwość przemówienia, uczynił
to w sposób tak miły i błogosławiony przez niebo, że nawet jeden
z jego najzagorzalszych krytyków przeprosił go.
Podróżując
na północ, odwiedzał po drodze wiele zgromadzeń, aż dotarł do
Kendal w Westmorland, a później udał się na wschód do Yorkshire
i na koniec przybył do miasta York. Jak można się było
spodziewać, zainteresował się mocno warunkami w jakich żyła i
pracowała klasa pracująca w Anglii. Tutaj również, tak jak w
Ameryce, ten pokorny pielgrzym szczycił się swoim ubóstwem,
utożsamiając się z poniżanymi.
Do York przybył na czas
zebrania kwartalnego, w którym wziął udział. Zanim ono się
zakończyło, John Woolman zachorował na puchlinę wodną.
Troskliwie pielęgnowany przez chrześcijan, walczył przez osiem
dni, a potem zrezygnował w pokoju.
„wierzę,
że mój pobyt tutaj jest w mądrości Chrystusowej, nie wiem jednak,
czy będę żył, czy umrę.”
Kilka dni przed śmiercią
wyszeptał:
„Przyjdzie posłaniec,
który uwolni mnie od tych wszystkich kłopotów, ale musi to być
Boży czas, na który oczekuję.”
Jedna z ostatnich
notatek w jego pamiętniku brzmi:
„Teraz wiem, że będąc
całkowicie posłusznym, nauczyłem się być zadowolonym, kiedy dla
mądrości tego świata wydaję się słaby i głupi, bo ci, którzy
pracują w uniżeniu, którzy stoją na niskich pozycjach i są
doświadczani, znajdują pokrzepienie pod krzyżem. Jest to czysty
dar i kiedy patrzymy na niego zdrowym okiem, mamy zdrowe zrozumienie,
a nasza własna natura nie ma praw. Radujemy się, mogąc dopełniać
utrapień Chrystusowych za Jego ciało, którym jest kościół.
Człowiek cielesny lubi
elokwencję i wielu lubi elokwentne przemówienia, ale jeżeli nie
jesteśmy ostrożni, to ludzie, którzy kiedyś głosili czystą
ewangelię, zmęczeni cierpieniami i wstydząc się wyglądać na
słabych, mogą wzniecać ogień, krzesać iskry i chodzić w ich
światłości, która nie pochodzi od Chrystusa, który cierpiał,
ale jest to ogień, który wzniecili ci, którzy odeszli od Niego, by
słuchacze, którzy zrezygnowali z pokory i cierpień, na rzecz
mądrości tego świata, grzali się przy ich ogniu i chwalili ich za
to, co robią. To, co pochodzi od Boga, przyciąga innych do Boga, a
to, co jest ze świata, należy do świata.”
Komentarze
Prześlij komentarz