Gerhard Tersteegen – Potrzebny samotnik
Niemałe
poruszenie powstało w Mulheim, kiedy młody kupiec, Gerhard
Tersteegen, zostawił swój biznes i zamieszkał w samotnej chatce,
by szukać Boga. Przez kilka lat jego krewni i przyjaciele zostawili
tego 22-letniego młodzieńca z jego dziwnymi poszukiwaniami. Inny
młody człowiek, wiele wieków przed nim, też wycofał się z
aktywnego życia w mieście Jerozolimie i był na pustyni arabskiej,
gdzie również był wprowadzony w głębsze sprawy Boże. Gerhard
Tersteegen, tak jak święty Paweł, miał przekazywać obciążonym
grzechem i smutkiem, głodnym i nieszczęśliwym duszom tajemnice,
które odkrył na swojej „pustyni”; tym, którzy poszukiwali
pokarmu dla duszy, a nie intelektualnego racjonalizmu formalnych
kazań.
Gerhard
mógłby nam podać, jako powód swojej ucieczki od kontaktów
socjalnych i spotkań w interesach to, że w jego przekonaniu łódź
jego życia była zbyt krucha, by skutecznie przeciwstawiać się
prądom tego świata. Jego siedmiu braci i siostry, z wyjątkiem
jednego, który został kaznodzieją, postanowiło zarabiać
pieniądze. Kiedy ten najmłodszy członek ich rodziny odrzucił
możliwość dobrego biznesu, by prowadzić życie proste i skromne,
byli tak zmartwieni, że jego imię nie było wśród nich nawet
wymieniane. Kiedy zmarła jego matka, nie zaproszono go na spotkanie
rodziny, gdzie dzielono majątek.
Ojciec
tego młodego człowieka, Heinrich Tersteegen zmarł, kiedy chłopiec
był jeszcze bardzo mały. Był on znanym kupcem i członkiem
kościoła reformowanego. Listy znalezione po jego śmierci ujawniły,
że miał on kontakty z ruchem duchowym, nabierającym w tym czasie
rozmachu. Gerhard urodził się w Mohr w dolinie Renu w roku 1697,
sześć lat przed pojawieniem się Johna Wesleya w parafii Epworth w
Anglii.
W
czasie narodzin Tersteegena Niemcy jeszcze cierpiały z powodu
zniszczeń, spowodowanych trzydziestoletnimi walkami pomiędzy
katolikami, a protestantami. W tym okresie przelewu krwi zginęło
dwanaście milionów ludzi. Całe wioski były plądrowane i palone;
pola i sady leżały zniszczone. W Lipsku w roku 1686 nie było w
żadnym sklepie ani jednej Biblii lub Nowego Testamentu. Kościół
reformowany był ogłoszony, jako „kościół zdeformowany”, a
kościół luterański pogrążył się w odprawianiu martwych
rytuałów i ceremonii do tego stopnia, że ci, którzy chcieli
ożywić życie duchowe, byli uznawani za heretyków.
Bóg
jednak miał Swoich świadków – pochodnie palące się boskim
ogniem, które miały rozświecać ciemności. Labardie, Spener,
Hockman i inni starali się obudzić apatyczną ludność i pokazać
im potrzeby. Usiłowali oni przenieść religię z lodowatego rejonu
głowy do cieplejszego klimatu serca i chodzili wszędzie, starając
się formować kościół w kościele, poprzez organizowanie spotkań
modlitewnych i studium biblijnego.
Ci
posłańcy głosili cztery wyraźne doktryny: 1. Wyrzeczenie się
samego siebie – całkowite poddanie swojej woli pod wolę Boga. 2.
Ciągłe działanie ducha Bożego w ludziach wierzących i możliwość
intymnej jedności pomiędzy człowiekiem a Bogiem. 3.
Bezwartościowość wszystkich religii opartych na strachu lub
nagrodach. 4. Równość świeckich i duchownych, chociaż dla
zachowania porządku i dyscypliny organizacje kościelne uważali za
potrzebne.
Mulheim
(siedziba młyna) było jednym z ośrodków, z których promieniowało
to duchowe błogosławieństwo. Tu zamieszkał Labardie i pomagał w
tej działalności. Mieszkał tu również William Hoffman, głęboko
duchowy, młody student teologii, który miał wpływ na Gerharda.
Popierał on pietystów i dlatego ludzie w kościele obawiali się,
że odciągnie ludzi od kościoła.
Z
Bożej woli Mulheim miało być domem Gerharda na większość jego
życia. Musimy jednak cofnąć się do wcześniejszej kariery
młodzieńca, by odkryć jego ślady. Ukończywszy szkołę średnią,
gdzie wyróżniał się pilnością w nauce i naturalnymi
skłonnościami do języków, został zmuszony do porzucenia myśli o
dalszych studiach. Zubożenie jego owdowiałej matki uniemożliwiło
jego dalszą naukę, dlatego też był zmuszony praktykować u
swojego szwagra, który był kupcem w tym mieście młynarzy.
Dla
tego młodzieńca były to trudne lata. Jego pracodawca stosował
twardą dyscyplinę i miał niewiele zrozumienia dla nastawienia
chłopca do medytowania i studiowania. Kilka godzin, które
wygospodarował sobie na naukę, zostały mu zabrane i musiał
przetaczać puste bębny tam i z powrotem po podwórku, chociaż
swoją pracę już wykonał. Gerhard nie miał zamiłowania do
księgowości, pisania listów handlowych i sprzedawania towarów.
Był jednak wdzięczny w latach następnych za wpojenie mu wartości
dyscypliny w czasie nauki.
To
w czasie tego okresu praktykowania Gerhard poznał przebaczającą
łaskę Bożą. W życiu tego młodego człowieka działało wile
sił. Wielki wpływ wywarł na nim pobożny tkacz, mieszkający w
Mulheim. Poruszyło go kazanie napisane przez umierającego pastora.
Brał udział w tajnych zebraniach religijnych i prawdopodobnie tu,
słuchając kazania Williama Hoffmana, obudziło się w nim poczucie
głębokiego niezadowolenia. Z wyrzutami sumienia Gerhard pracował i
szukał chociaż kilka minut, które mógłby przeznaczyć na
modlitwę. Całe noce spędzał na poszukiwaniach, a jego wzdychania
i łzy dotarły do samego Nieba. Chociaż Hoffman kierował tego
młodzieńca do Dawcy odpocznienia, nie znalazł go, aż dopiero
podróżując przez las w Duisburgu ten młody uczeń, w gorączce i
bólu, bojąc się umrzeć nieprzygotowany, spotkał Boga. Wtedy jego
ból i gorączka ustąpiły, a on wstał, mając serce przepełnione
wdzięcznością dla Boga, któremu chciał służyć z oddaniem.
Później o tym napisał:
„Cieszę się
całym sercem, kiedy widzę syna marnotrawnego, przychodzącego do
siebie i powstającego, by iść do swojego Ojca. Ja też kiedyś
pasłem świnie i kiedy, po tysiącach ostrzeżeń i zaproszeń,
przyszedłem takim, jakim byłem, by stać się tym, kim nie byłem,
nie musiałem błagać i czekać ani chwili. Zostałem przyjęty o
wiele bardziej łaskawie, niż mógłbym się spodziewać lub
oczekiwać.”
Przez kilka lat po
odbyciu praktyki w zawodzie ten młody człowiek zaangażował się w
swój biznes. Miał jednak niewiele upodobania w konkurencyjnym
świecie handlu. Pobożny kupiec zaoferował mu naukę tkania lnu,
ale praca ta okazała się zbyt ciężka, powodując częste, ostre
bóle głowy. Zamiast tego założył tkalnię wstążek w swoim
wynajętym domku, gdzie mógł pracować z otwartą Biblią, ciesząc
się niezakłóconymi godzinami ciszy. Pracował długo w tkalni,
jedząc tylko jeden posiłek dziennie i ni widują nikogo, z
wyjątkiem małej dziewczynki, która przychodziła nawijać jedwab.
Pod osłoną nocy odwiedzał chorych i biednych, dzieląc się
szczodrze tym, na co mu pozwalały skromne środki. Wiele lat
później, kiedy choroba dotknęła jego słabego ciała, wspomina w
liście niektóre ze swoich przeżyć:
„Przeżyłem
takie czasy, kiedy nie wiedziałem skąd wziąć chleb na następny
dzień i nie miałem przyjaciela, który znałby moją sytuację.
Pracowałem od piątej rano do dziewiątej wieczorem i czasami
leżałem przez dziesięć czy dwanaście tygodni w łóżku na
poddaszu, a ci, z którymi mieszkałem nie zadali sobie trudu, by
wysłać jednego ze swoich niezbyt zajętych służących, by podali
mi chociaż szklankę wody. Zawsze jednak myślałem, że tak
trzeba.”
Przez
pięć długich lat ten młody samotnik przeżywał głębokie
ciemności i miał uczucie, jakby Boże poparcie zostało mu zabrane.
Widząc fanatyzm wielu nazywających siebie naśladowcami Boga, czuł
się atakowany przez wątpliwości, nawet takie, czy Bóg istnieje.
Rozłamy w Kościele, jak również odstępstwo tych, którzy kiedyś
doświadczyli Bożej łaski rozczarowały go. Chociaż czytał
niektóre z najbardziej duchowych książek, wprowadziło to jedynie
zamęt w jego głowie z powodu różnych opinii. Odrzucił książki
Behmen’a, gdyż, jak mówił: „Czytałem je tak długo,
aż byłem pełen dziwnego strachu i oszołomienia. Wreszcie
zaniosłem te książki do właściciela i czułem, jak ciężar
spadł z mojego serca.”
Niektórzy
biografowie Tersteegena dopatrują się, że te pięć lat ciemności
mogło być spowodowane tym, iż oddzielił się od innych, zamiast
dzielić się swoją nowo odkrytą wiarą. Dojrzali mężowie Boży,
patrząc wstecz na te lata uważają, że to doświadczenie nie miało
wartości.
„Nasz Pan Jezus
milczał i był odizolowany przez trzydzieści lat po to, by móc
przez własny przykład natchnąć nas zamiłowaniem do prawdziwie
samotnego życia, a spędził niecałe cztery lata na służbie
publicznej. Często myślę, że gdybyśmy my, którzy zostaliśmy
obudzeni, przeszli tylko cztery lata takiej szkoły, w cichym
umartwianiu siebie i modlitwie, zanim pokażemy się publicznie,
nasza działalność byłaby potem czystsza i mniej szkodliwa dla
Królestwa Bożego. Jest to tajemnica, ale też częsta pokusa
nieprzyjaciela i ukryte narzędzie cielesne, przez które kusiciel
chce nas odwieść od tego, co jest tak potrzebne i osłabić nas
przez wielość zagadnień, w które się angażujemy. Jednak ciało
i jego potomstwo, dla którego życie w umartwianiu jest zbyt trudne
i nieciekawe, może oddychać swobodnie i nawet być zaangażowane we
wszelkie zewnętrzne, pozornie pożyteczne dla ducha doświadczenia,
chociaż w międzyczasie tajemnica nieprawości, która czai się na
dnie, pozostaje nie odkryta i nie umartwiona.”
Było to w dzień
przed Wielkim Piątkiem, kiedy ten dwudziestosiedmioletni poszukiwacz
otrzymał obfitą odpowiedź na swoje modlitwy i niepewności z
ubiegłych lat. Uświadomił sobie, że życia ukrzyżowanego z
Chrystusem nie można nauczyć się z podręcznika, a jedynie od
Ducha Świętego.
„Dla Niego jest
łatwą rzeczą spowodowanie, byśmy w jednej chwili znaleźli w
swojej duszy to, czego na zewnątrz szukaliśmy z wielkim wysiłkiem
przez wiele lat.”
Minęła długa noc
ciemności i niepewności. Kiedy podróżował do innego miasta,
objawił mu się Zbawiciel i rozjaśnił jego horyzont, jak gwiazda
poranna z nieba.
„Było to, jak
z chorym dzieckiem, które było samotne, z dala od wszystkich w
ciemną noc, kiedy nagle otworzyły się drzwi i weszła matka z
ojcem i ze wszystkimi bliskimi, a długie godziny samotności
skończyły się i zapanowała tylko miłość.”
Tam,
na poboczu drogi Tersteegen oddał swoje życie Panu. Został
podniesiony na nowe wyżyny, gdzie odtąd Bóg był jedynym Dobrem.
Dowiedział się, że „wystarczy tylko Jezus, ale może
nie wystarczyć, jeżeli nie przyjmiemy Go całkowicie i
bezwarunkowo.” Po powrocie ze
swojej podróży usiadł w ciszy swojego pokoju i krwią pobieraną z
własnych żył napisał przymierze miłości:
„Mój Jezu,
należę do Ciebie, mojego jedynego Zbawiciela i Oblubieńca. Jezu
Chryste, jestem Twój zupełnie i na wieki. Od tego wieczoru wyrzucam
z mojego serca wszelkie prawa i władzę nad sobą, jaką szatan dał
mi nieprawnie. Od tego wieczoru - wieczoru, w którym Ty, mój
Oblubieniec, kupiłeś mnie dla Siebie Swoją drogocenną krwią, w
śmiertelnym boją modląc się, aż Twój pot spływał, jak krople
krwi na ziemię po to, bym ja mógł być Twoim skarbem i Twoją
oblubienicą – Ty zwyciężyłeś bramy piekła i otworzyłeś
przede mną miłujące serce Ojca! Od dzisiejszego wieczoru moje
serce i moja miłość należą do Ciebie w dowód wiecznej
wdzięczności.
Od tego wieczoru
przez całą wieczność, niech będzie Twoja wola, nie moja!
Rozkazuj, panuj i rządź we mnie. Poddaję się bez reszty i
obiecuję, z Twoją pomocą i siłą, oddać raczej ostatnią kroplę
mojej krwi, niż świadomie w moim sercu lub w moim życiu być
nieszczerym lub nieposłusznym Tobie. Oto należę cały do Ciebie,
słodki Przyjacielu mojej duszy. Moje serce i moja miłość należą
do Ciebie i do nikogo innego. Niech Twój Duch mnie strzeże; Twoja
śmierć jest moją pewną skałą. Tak, Amen! Niech Twój Duch
zapieczętuje to, co napisałem w prostocie mojego serca.
Twoja
niegodna własność,
Gerhard
Tersteegen, Anno Domini 1724, czwartek wielkanocny.”
Za uprzejmą radą
Hoffmana, młody człowiek Henry Sommer został przyjęty na
mieszkanie do Tersteegena. Był on tego samego ducha i Gerhard znał
go już od pewnego czasu. Chciał on nauczyć się rzemiosła tkania
wstążek, więc ci dwaj pracowali razem wiele godzin, a w przerwach
w ciągu dnia razem się modlili. Atmosfera stała się mniej sztywna
i tak było przez trzy lata.
W tym czasie
Tersteegen przetłumaczył kilka dobrych książek, napisanych przez
uświęconego Bernieres de Lauvigny. Napisał również „Pobożną
loterię” i przygotował materiały do książki „Duchowy ogród
kwiatowy”.
Znając
głębię duchowej prawdy, którą Tersteegen osiągnął w czasie
swojego odizolowania, Hoffman przymusił go, by był pomocniczym
kaznodzieją na pewnych regularnych spotkaniach, organizowanych w
każdy czwartek. Kiedy przemawiał, wielu dożyło przebudzenia i w
ich sercach zaczęło się stałe dzieło łaski. Wygłaszał on
cztery wielkie prawdy: Dzieło Jezusa, słowa Jezusa, Ducha Jezusa i
przykład Jezusa.
W
roku 1727, kiedy Tersteegen miał trzydzieści lat, w Mulheim
nastąpiło przebudzenie, które było niewątpliwie rezultatem
wiernego posiewu i wstawienniczych modlitw w przeszłości. Dni jego
samotności minęły. Ludzie odwiedzali jego mieszkanie w
poszukiwaniu duchowych porad i jego czas był wypełniony od rana do
wieczora udzielaniem osobistych porad i korespondencją. Konieczne
stało się zrezygnowanie z tkania wstążek i przyjęcie
proponowanych darów i datków, którzy dobrzy przyjaciele oferowali
mu już dawno, a które wtedy odrzucał.
Potrzebne było
większe mieszkanie, by zaspokoić potrzeby licznie odwiedzających
Tersteegena. Otrzymał dom, w którym dolne pokoje można było
łączyć razem, a Tersteegen i Sommer mieszkali na górze.
Książka „Duchowy
ogród kwiatowy” została wydana w roku 1731. Pieśni wymienione w
tej książce były wysoko cenione przez ludzi w Mulheim, którzy
śpiewali je na weselach i spotkaniach towarzyskich. Słyszano
śpiewanie tych pieśni przez ludzi chodzących po ulicach. Inni
witali siebie nawzajem kilku linijkami z jego kompozycji. Podróżni
zabierali je w podróż, gdyż Tersteegen umiał wyrazić piękno
języka w taki sposób, jakiego oni nie znali. John Wesley przełożył
niektóre z nich na język angielski i zostały włączone do
śpiewnika metodystycznego.
„San Souci”
została napisana w czasie, kiedy trzeba było skorygować błędne
poglądy króla Fryderyka Wielkiego. Monarcha ten, czytając to,
wykrzyknął: „Co może zdziałać taka cisza w kraju!” Zaprosił
Tersteegena w odwiedziny do siebie, ale ponieważ nie był to rozkaz,
zaproszenie zostało grzecznie odrzucone.
W roku 1746 w życiu
Tersteegena zaszło wiele zmian. Jego dobry przyjaciel, William
Hoffman zachorował i Gerhard odwiedzał go często, modląc się z
nim i usługując mu delikatnie w jego potrzebach.
Po
śmierci Hoffmana przejął dom tego bogobojnego męża, by mieć
większe pomieszczenia na coraz większą pracę i przygotowanie do
medycyny. Tysiące ludzi przyjeżdżało z daleka i z bliska, by
korzystać z jego duchowych porad, niektórzy czekali po cztery
godziny, by móc cieszyć się piętnastoma minutami duchowych
wskazówek. Sommer wytrwale chronił swojego przyjaciela przed
gośćmi, którzy niepotrzebnie mogli wyczerpać siły tego sługi
Bożego. Ten młodszy człowiek również brał udział w zbyt wielu
zewnętrznych sprawach.
„Wydaje
mi się, że moje płomienne umiłowanie odosobnienia i spokoju było
mi dane, by obecnie stanowiło to przeciwwagę i by mocniej położyć
mi na serce ciężar tej służby, a być może również po to, by
zachować mnie od zbyt głębokiego zaangażowania się w przeżycia
zewnętrzne. Wszędzie widzę głód w ludziach, a nikt nie może do
nich przemówić – normalny pokarm im nie wystarcza! Jestem
zobowiązany, by poświęcać się od rana do wieczora, by rozmawiać
z ludźmi indywidualnie lub w grupach.”
Tajemnica
utrzymania atmosfery pustyni i odosobnienia wśród tylu
przychodzących i odchodzących została wreszcie opanowana:
„Bóg i ja –
nikt inny; być z dala od ludzi!
Wśród tłumów
i wrzawy, sam na sam z Tobą Panie,
Przytulony do
Twojej piersi; na polu, w sklepie, na ulicy,
Zanurzony w
doskonałym spokoju, to słodka izolacja.”
W
roku 1747 zaczęły się dalsze podróże misyjne. Ci, którzy
zostali zainspirowani przez jego pisma, zachęcili go, by ich
odwiedził w księstwie Berg. Chociaż Tersteegen podróżował
incognito, wkrótce rozeszła się wiadomość, że jest on w okolicy
i ludzie wychodzili mu na spotkanie na drodze, błagając go, by
wstąpił do jakiejś stodoły lub domu w sąsiedztwie i przemówił
do grupy ludzi, którzy zebrali się, by go słuchać. Usługiwał w
taki sposób przez jedenaście dni, aż osłabiony przez gorączkę i
przeziębienie, stracił głos. Uznał to za zrządzenie Boże,
kierujące go do powrotu do jego domu.
Jego podróże
objęły również Holandię. To zaproszenie przyszło od pewnego
dżentelmena o wysokiej pozycji społecznej, który w wyniku czytania
jego książek zrezygnował z wysokiego stanowiska i wpływów, by
prowadzić ciche i bogobojne życie. Kiedy Tersteegen był gościem
tego człowieka, jego spokój został zakłócony przez głodnych,
którzy szukali „prawdziwego chleba”. Te wizyty były tak owocne,
że stały się corocznym wydarzeniem.
Drugie przebudzenie
przyszło do Mulheim w roku 1750 przez kazania studenta o nazwisku
Chevalier. Przez jego kazania na temat pokuty wielu dożyło
przebudzenia. Ten młody człowiek nie mógł pozostać długo, więc
na Tersteegena spadł obowiązek zaspokajania potrzeb tych, którzy
domagali się dalszych słów na temat życia. Wielu zgromadzało się
w dolnych pokojach jego domu, które mogły pomieścić sześćset
dusz. Były takie chwile, kiedy dom był tak przepełniony, że do
otwartych okien przystawiano drabiny, by niektórzy też jeszcze
mogli usłyszeć słowa z ust proroka.
Tersteegen umiał
przyjmować obelgi i wyszydzanie z pokornym sercem, ale czy będzie
miał siłę, by przyjmować zachwyt i uznanie, które teraz mu
okazywano? W tamtych dniach medytacji i odosobnienia nauczył się,
że Najwyższy przebywa tylko z tymi, którzy są uniżonego serca,
że Bóg jest tylko z ubogimi w duchu, którzy drżą na Jego Słowo.
Ta prawda jest powtarzana ciągle na nowo w jego kazaniach, wierszach
i listach.
„Nie oczekuj
niczego od siebie, ale wszystkiego od dobroci Bożej, która
wewnętrznie jest tak blisko ciebie. Bój się, kiedy jesteś znany i
chwalony, a ciesz się, kiedy jesteś odrzucony i zapomniany, gdyż
przez to zablokowana jest droga do niebezpieczeństwa i wtedy masz o
wiele więcej czasu na przebywanie z samym sobą i na chodzenie z
Bogiem.
Musimy uciekać
od siebie, by wejść w Niego. To wejście jest podstawą
najważniejszego dzieła pobożności; ponieważ przez to oddajemy
Bogu to, co jest Jego – to znaczy samych siebie, zupełnie,
całkowicie i bez reszty. Jeżeli to wejście i wyjście jest
zaniedbane, nasza pobożność jest niewiele warta i jest tylko
cieniem bez materii.”
Ten święty nauczył
się, że aby być świętym i pozostawać świętym, to wymaga
czasu. Mądre wykorzystanie danego nam czasu wymaga poświęcenia w
ofierze tego, co jest drugorzędne.
„Jeżeli inni
idą za swoimi cielesnymi pożądliwościami, poświęcają i marnują
cenny czas na upiększanie swoich ubiorów, swoich domów i mebli
oraz poświęcają tak wiele uwagi na rozkosze ciała – my musimy
pokazać, że nie jesteśmy zmysłowi i zwierzęcy, ale jesteśmy
ludźmi duchowymi. Nie ubiegamy się o to, by leżeć wśród róż i
wygód, kiedy nasz Mistrz i Przewodnik urodził się w ubogiej
stajence i umarł na krzyżu w koronie cierniowej.
Jeżeli widzimy
innych odwracających się do rzeczy cielesnych i przez słuchanie
niepotrzebnych rzeczy, patrzenie, mówienie i myślenie otwierających
swoje serca na to, co doczesne – niech nasze serca będą jak
zamknięty ogród i źródło zamknięte na wszelkie dopływy
zewnętrzne, a otwarte dla tego, którego miłuje nasza dusza. Musimy
czuwać dniem i nocą u Jego drzwi, jako duchowe kapłaństwo;
jesteśmy zobowiązani, ponieważ wierzymy, że Pan jest obecny w
świątyni naszych serc.
Jakże mało
przebywamy w domu, by rozmawiać z Bogiem i zostawiając wszystko
inne, uznajemy to za naszą stałą i główną rozkosz.”
W
swojej korespondencji do pytających starał się wpoić im ważność
prowadzenia życia w łączności z Bogiem. W dniach rozczarowania
ludźmi i organizacjami odkrył, że jedynie Bóg jest doskonały i
rozmowa z Nim wyjaśnia wszelkie dylematy, podczas gdy dyskusja z
nawet najbardziej świadomym chrześcijaninem, który niewiele wie o
głębokim życiu z Bogiem, może jedynie sprawę zagmatwać.
„Unikaj
wszelkich niepotrzebnych społeczności z ludźmi z tego świata, by
nie skradli ci czasu i byś ty nie był zanieczyszczony i
odprowadzony na bok. Najbardziej niebezpieczni są tacy, którzy
udowadniają swoje racje, a szczególnie ci, którzy są
chrześcijanami tylko z nazwy i wyglądu, a którzy nie postępują
bezpośrednio i szczerze według swojego pierwszego powołania. Tacy
uczą się każdego sposobu udawania, w wyniku którego mogą
uniemożliwić proste, wewnętrzne życie w Chrystusie i zwieść
niestałe umysły.
Wy jesteście
powołani – pomyślcie, jaka to łaska – do rozmowy z Bogiem;
dlatego musicie unikać ze wszech miar wszelkich niepotrzebnych
rozmów z ludźmi. Jest to szczególnie potrzebne, kiedy jeszcze
jesteśmy tak słabi. Musimy uciekać od nieprzyjaciela i nie zbliżać
się do pokus tego świata i stworzenia, abyśmy nie utracili
bliskości Stwórcy.
Miłujcie
modlitwę! Niech modlitwa będzie waszym stałym towarzyszem od rana
do nocy. Niech wasze serca i pragnienia są w stałej rozmowie z
Bogiem, w serdecznej prostocie; gdyż Jego rozkoszą jest przebywanie
z dziećmi ludzkimi.
Miłujmy, ceńmy
i korzystajmy z Pisma Świętego lub Biblii według stanu i
okoliczności, w jakich znajduje się nasza dusza. Jest to z całą
pewnością najlepsza oraz najbardziej natchniona Księga na świecie
i wyrażenie woli Bożej dla nas. Zaniedbywanie jej jest wyrazem
nagannej niewdzięczności i arogancji. Jednakże nie możemy
zapomnieć, że moc i oświecenie Ducha Bożego są konieczne do
właściwego zrozumienia Słowa i życia według niego.”
Oto ojcowska rada
dla początkujących, którzy często zawiedli w swoich staraniach!
„Jeżeli
poprzez słabość lub niewierność zaniedbasz to ćwiczenie, które
jest tak bardzo użyteczne i piękne, możesz zrobić tylko jedno;
rozpocząć na nowo w pokorze i z uniżonym sercem. Nie bądź tym
znużony, chociaż na początku możesz nie widzieć z tego wielkich
pożytków ani szybkiego wzrostu.”
Aby odnawiać
duchową siłę w Bogu, ten duchowy doradca oddalał się do
pobliskiego lasu na całe dni, biorąc z sobą tylko niewielką
przekąskę. Były to chwile rozkoszy dla człowieka, którego każda
godzina była tak bardzo zajęta.
„Ach, moi
drodzy przyjaciele, na cóż nasza siła i pilność, jeżeli ich
podstawą nie jest społeczność z Jezusem? Oddajmy się z większą
pilnością rozkoszy ćwiczenia się w modlitwie, gdyż bez niej nie
możemy sami przetrwać nawet najmniejszej chwili. Wszystkie nasze
upadki powodowane są tym, że nie trwamy w Chrystusie.”
Ten
miłośnik Boga odrzucał wszystko, co było z natury zmysłowe. Żył
w czasach, kiedy inni podkreślali wizje, głosy i ponadnaturalne
manifestacje. Tak, jak dzisiaj, istniało wielkie zapotrzebowanie na
ludzi obdarzonych darem rozpoznawania duchów, którzy będą otwarci
na prawdziwe przebudzenie duchowe, ale równocześnie będą świadomi
wielu podróbek, które nasz sprytny nieprzyjaciel podsuwa
nieostrożnym.
Ten prawdziwy sługa
Boży był przygotowany na takie przypadki poprzez swoje osobiste
przeżycia. Miał kontakt z pewnymi ludźmi, którzy otworzyli się
na oścież na rzeczy ponadnaturalne, które nie były od Boga. Był
tak blisko tych osób, że czasami, kiedy zaangażował się w
modlitwie, drżał na całym ciele. Jednak jego coraz głębsze
poznanie charakteru Boga doprowadziło go do wyczuwania tej farsy i
cichego odrzucania takich ataków. Po kilku takich przeżyciach
drżenie to ustąpiło zupełnie.
Później
został poproszony, by udzielić duchowej porady kobiecie słabego
zdrowia, która czuła, że jakiś głos każe jest wstawać w zimowe
noce i modlić się w zimnym pokoju. Tersteegen poradził jej, by
wtedy, kiedy będzie miała znowu takie odczucie, zaczęła się
modlić w łóżku. Kiedy tak zrobiła, głos ten przestał ją
niepokoić.
Pewien
jego przyjaciel przyszedł pod wpływem kobiety, która podobno
przeżyła wielką transformację duchową. Wykazywała wielkie
zaangażowanie dla Boga i wypowiadała wiele budujących stwierdzeń.
Były one jednak przemieszane z niejasnymi głosami i manifestacjami,
włącznie z proroctwami na temat wydarzeń, które miały nastąpić
po jej śmierci. Gerhard dał swojemu przyjacielowi taką zdrową
radę:
„Nie zwracaj
uwagi na wszystkie te nadzwyczajne rzeczy, które są niebezpieczne i
przeszkadzają wzrastaniu w łasce. Serdecznie podziwiam znaczną
zmianę, której dokonała w niej łaska Boża, ale ty i ja będziemy
żyć na tyle długo, by zobaczyć, że nic z tych rzeczy się nie
spełni, choćby były bardzo oczekiwane.”
Później,
po śmierci tej kobiety przyjaciel ten przyszedł znowu i wyraził
swój żal, ponieważ nie usłuchał danej mu rady. Tersteegen
zauważył, że bez wątpienia Bóg pozwolił, by to go spotkało,
jako ostrzeżenie przed podobnymi rzeczami w przyszłości.
Jak to zwykle bywa
w przypadku dusz ukrzyżowanych dla ciała i zdyscyplinowanych,
Tersteegen miał wyważone i pełne miłości podejście do
przynależności denominacyjnej i uczęszczania do kościoła.
Zakłopotani ludzie szukali jego rady odnośnie pozostania w
kościele, który był tak niestały. Do jednego z nich pisał tak:
„Nie mogę
zaprzeczyć, że w kościele zewnętrznym jest zepsucie; ale myślę,
drogi przyjacielu, że masz obecnie rzeczy o wiele ważniejsze, niż
zajmowanie się takimi sprawami. Pozostań! Pozostań! Pozostań z
Bogiem! Nie zlecam ci oddzielenia się od kościoła i sakramentów.
Nic nie skorzystasz na oddzieleniu się, a często wielu jest przez
to poranionych. Nie możesz jednak postępować wbrew sumieniu.
Jeżeli czujesz osądzenie, uczestnicząc w sakramentach, lepiej
zrobisz wstrzymując się od nich przez jakiś czas i czekając, czy
może Pan da ci więcej światła na ten temat. Ja nie chciałbym
uczęszczać na wykłady bluźniercy, lub kogoś, kto jest ewidentnie
cielesny. Jeżeli okoliczności do tego zmuszą, można na pewien
czas się wycofać, nie podejmując decyzji o przyszłości, a tym
bardziej nie sądząc innych, którzy postąpią inaczej.
Trzeba mieć
cierpliwość do szczerych kaznodziei, którzy chcieliby widzieć
inny obrót spraw, ale nie wiedzą, jak to zrobić; ale z drugiej
strony oni powinni wykazywać podobną cierpliwość względem tych
szczerych dusz, których sumienie nie pozwala łamać chleba z tymi,
których nie mogą uznać za członków ‘jednego Ciała’ i którzy
dlatego stoją z boku, bojąc się nieposłuszeństwa Bogu.”
Życie tego
niemieckiego świętego było serią ciągłych chorób i bólu, ale
świadczył on swoim przyjaciołom, że doświadczył więcej
pociechy i przyjaźni od Boga w takich chwilach, niż w zdrowiu. Już
przy urodzeniu był słaby, a jednak przeżył mocniejszych członków
swojej rodziny. W swojej obszernej korespondencji wiele razy wspomina
o nawrotach gorączki, reumatyzmie, dolegliwościach żołądkowych,
astmie i grypie, które czasami poważnie przesłaniały jego
publiczną służbę.
Ostatnie
trzydzieści lat jego życia było szczególnie ciężkich w tym
względzie i zawsze widział siebie, jako „kandydata na śmierć”,
żyjącego tylko z dnia na dzień. Ten siedemdziesięcioletni już
człowiek był tak słaby, że mógł teraz usługiwać tylko kilku
ludziom w małym pokoju i musiał zrezygnować ze wszystkich dalszych
podróży. Nie było w nim jednak duchowego schyłku. Ciągle używał
swojego pióra, poprawiając i uzupełniając swoje wcześniejsze
prace literackie. Jego pomocnik Henry Sommer opowiadał o całych
nocach, które Tersteegen spędzał we łzach i błaganiach za
członkami ciała Chrystusowego.
Prócz tych
cierpień były jeszcze trudniejsze nieporozumienia i okrutne
insynuacje z rąk nie tylko szyderców, ale i tych, którzy nazywali
siebie naśladowcami Chrystusa. Niektórzy mówili, że robił zbyt
mało; inni, że zbyt dużo. Niektórzy zazdrościli mu jego darów;
niektórzy uznania, jakim darzyły go niezliczone tysiące ludzi w
całej Europie. Kiedy chcieli mu coś zarzucić, jego cierpliwość
zmieniała jego oponentów w prawdziwych przyjaciół. Nie potrafił
iść na kompromis z prawdą, by zyskać ich uznanie, ale okazywał
prawdziwe serce tym, którzy się z nim nie zgadzali.
W marcu 1769
zaatakowała go puchlina wodna, powodując wielki ból. Przedtem
chciał umrzeć, jako bohater; teraz zgodził się odejść, jako
dziecko. Tym, którzy go odwiedzali, oferował wybór skarbów,
nowych i starych, które miał w skarbcu swojego serca.
„Dzisiaj
usługiwał mi Malachiasz, mówił siadając. Nie wszystko jest
jeszcze gotowe. Ciągle znajduje we mnie coś, co wymaga jeszcze
oczyszczenia.
Nie mogę mówić
o wielkich rzeczach i przeżyciach, ale Bóg daje mi łaskę, bym
zapominał o sobie. Cierpię bardzo.
Aniołowie
troszczą się o mnie...Tak, pokazują mi miłość Bożą. Wszystkie
te cierpienia i słabości są częścią naszej drogi i przechodzimy
dalej, zostawiając za sobą wyboje. Słodka wieczność jest naszym
domem, a Jezus, który wszystko czyni słodkim, jest naszym
towarzyszem podróży. Jakaż to wielka miłość i łaska!
Pięćdziesiąt
lat wcześniej Gerhard Tersteegen zaczął szukać Boga. Czy Go
znalazł? Czy poszukiwania się udały? Niech ten stary, poraniony w
walkach żołnierz odpowie prozą i pieśnią:
Cieszę
się, że żyłem tak długo – że poznałem Boga
Sercem i
przekonaniem
Uciszany tą
wspaniałą Obecnością, najdelikatniejszym uściskiem.
Lata tęsknoty
minęły, widzimy Twoje oblicze,
Nie szukamy
niczego więcej ponad to, co Ty dajesz i nie chcemy widzieć,
Gdyż Twoja Krew
otworzyła Niebo i tam znaleźliśmy Ciebie.
Kiedy zbliżał się
koniec, spał głęboko, ale o północy, 2 kwietnia jego przyjaciele
nie mogli już go obudzić. Przeszedł z przedsionka wieczności
przed oblicze Króla. „Ci, którzy stali wokół niego, czuli, że
było tam wielu aniołów, którzy z radością zabrali jego duszę.”
Komentarze
Prześlij komentarz