" Co to znaczy być prawdziwym uczniem Jezusa?" ~ William Mac Donald

Tytuł oryginału TRUE DISCIPLESHIP CALVARY ROAD


William Mac Donald
Tłumaczył JÓZEF PROWER


CO TO ZNACZY BYĆ PRAWDZIWYM UCZNIEM
JEZUSA CHRYSTUSA

OD AUTORA

Prawdziwe chodzenie śladami Pana Jezusa i droga praw­dziwego Jego ucznia rozpoczyna się wtedy, gdy dany człowiek narodzi się na nowo, gdy mają miejsce następujące wydarzenia:
  1. Gdy dany człowiek zdaje sobie sprawę z tego, że jest pe­łen grzechu, zgubiony, ślepy i nagi przed obliczem Bożym.
  2. Gdy przyznaje, że jest rzeczą niemożliwą, aby mógł sa­mego siebie zbawić poprzez swój dobry charakterlub też swoje dobre uczynki.
  3. Gdy wierzy, że Pan Jezus Chrystus umarł na Krzyżu ja­ko jego Zastępca.
  4. Kiedy poprzez stanowczą decyzję wiary uznaje i przyj­muje Pana Jezusa jako swego jedynego Pana i Zbawiciela.

Oto w jaki sposób człowiek staje się chrześcijaninem, a jest rzeczą niezmiernie ważną, aby podkreślić to na samym początku. Jest bardzo wielu takich ludzi, którzy uważają, że człowiek staje się chrześcijaninem poprzez prowadzenie życia po chrześcijańsku, ale to się zupełnie nie zgadza z prawdą! Zanim będziesz w stanie prowadzić chrześcijańskie życie, mu­sisz na pierwszym miejscu stać się chrześcijaninem.
Życie prawdziwego ucznia Pana Jezusa Chrystusa, które jest opisane na dalszych stronach tej książki, jest życiem ponad naturalnym. Nie posiadamy sami w sobie mocy po temu, aby takie życie móc prowadzić. Do tego potrzeba nam mocy Bożej, a moc tę otrzymujemy tylko wtedy, gdy się urodzimy raz drugi, wtedy bowiem wstępuje w nas siła umożliwia­jąca nam prowadzenie życia w taki sposób, w jaki w naucza­niu swym polecił nam to uczynić Chrystus Pan.
Zanim więc będziesz kontynuował czytanie tej książki, najpierw zadaj sobie następujące pytanie: „Czy się już na­prawdę urodziłem na nowo? Czy stałem się dzieckiem Bożym przez wiarę w Pana Jezusa?”
Jeśliś tego jeszcze nie przeżył, przyjmij Go w tej chwili jako swego Pana i Zbawiciela, a następnie postanów być Mu posłusznym we wszystkim, co rozkazał — i to za wszelką cenę.
Ta książeczka jest próbą przedstawienia niektórych za­sad obowiązujących tych wszystkich, którzy pragną naślado­wać Zbawiciela swojego według Nowego Testamentu. Nie­którzy z nas sprawy te widzieli już w Słowie Bożym od lat, ale w jakiś sposób wyciągnęli wniosek, że zasady te były zbyt krańcowe, niewykonalne w praktyce w obecnym wieku tak skomplikowanych warunków życiowych, w jakich my ży­jemy. A tak wszyscy poddaliśmy się chłodowi duchowemu otoczenia.
Ale potem zetknęliśmy się z grupą młodych wierzących, którzy wytknęli sobie jako cel życia, aby wykazać, że warun­ki jakie podał sam Zbawiciel dla pragnących być Jego ucz­niami, nie tylko są w najwyższym stopniu wykonalne, ale że są one wyłącznymi warunkami, których wypełnienie może sprawić, że do całego świata dotrze ewangelia.
Chcemy zatem na tym miejscu wyrazić naszą wdzięcz­ność dla tych młodych ludzi za to, że swoim życiem dali nam przykłady, iż prawdy, o których będzie mowa na stronicach tej książki, można istotnie urzeczywistnić.
W tej mierze, w której prawdy te nie są całkowicie jeszcze naszym osobistym doświadczeniem, chcemy je podać tutaj ja­ko gorące pragnienie naszego serca.

Autor


Rozdział 1.
JAKIM WARUNKOM MUSI ODPOWIADAĆ PRAWDZIWY UCZEŃ PAŃSKI


Prawdziwe chrześcijaństwo jest całkowitym oddaniem się Panu Jezusowi Chrystusowi.
Zbawiciel nie szuka dla swej służby takich mężczyzn, względnie niewiast, którzy by oddali Mu tylko swoje wolne wieczory albo też swoje weekendy, czy też może czekali ze służeniem Mu do czasu pójścia na emeryturę. On raczej szuka takich, którzy by Mu oddali pierwsze miejsce w swoim życiu. W swojej książce pt. „Henceforth“ z r. 1954, str. 20, Evan Hopkins pisze następujące słowa: „Pan dzisiaj szuka, jak zresz­tą zawsze szukał, nie tłumów, które by bezmyślnie kroczyły Jego ścieżką, ale szuka jednostek — takich mężczyzn i takie niewiasty, których gorąca miłość i ofiarowanie Mu się całym sercem wynikałoby z faktu, że rozpoznali istotę zagadnienia, a mianowicie iż Pan pragnie usługiwania tych, którzy by byli gotowi iść Jego ścieżką wyrzeczenia się samego siebie, jaką On szedł przed nimi“.
Nic, jak tylko bezwarunkowe poddanie się Panu, może być właściwą odpowiedzią na Jego ofiarę na Golgocie. Tak niepojętej Bożej miłości nie może zaspokoić nic innego, jak tylko oddanie Panu naszej duszy, naszego życia — wszystkiego.
Pan Jezus postawił wielkie wymagania pod adresem tych, Którzy by chcieli zostać Jego uczniami. W dzisiejszej dobie luksusu i wygodnego życia wszystkie te wymagania zostały w dużej mierze zapomniane. Zbyt często patrzymy na chrześcijaństwo jako na ucieczkę od piekła i gwarancję Nieba, a poza tym uważamy, że mamy wszelkie prawo cieszyć się najlepszy­mi rzeczami, które życie może nam ofiarować. Wiemy wpraw­dzie o tym, że na kartach Biblii zapisane są nader mocne wiersze na temat naśladowania Pana, ale mamy trudności w pogo­dzeniu ich z naszymi pojęciami, czym chrześcijaństwo być powinno.
Przyjmujemy to jako oczywisty fakt, że żołnierze oddają swoje życie dla Ojczyzny i nie widzimy w tym nic dziwnego, że np. członkowie różnych zrzeszeń politycznych oddają swoje życie dla swoich idei. Ale to, że krew, pot i łzy miałyby cha­rakteryzować życie naśladowcy Chrystusa, wydaje się nam jakieś bardzo odległe i trudne do zrozumienia.
A jednak słowa Pana Jezusa są w tym względzie całkowi­cie jasne i wystarczające. Nie można ich inaczej rozumieć, jeśli tylko przyjmiemy je tak, jak są napisane. A oto warunki, jakie spełnić musi prawdziwy Jego uczeń, które podał nam sam Zbawiciel świata:



1. WSZYSTKO PRZEWYŻSZAJĄCE UMIŁOWANIE JEZUSA CHRYSTUSA.


Jeśli kto idzie do mnie, a nie ma w nienawiści ojca swe­go, i matki, i żony, i dzieci, i braci, i sióstr, a nawet i życia swego, nie może być uczniem moim“ (Łuk. 14,26). Nie znaczy to oczywiście, abyśmy kiedykolwiek w sercach naszych mieli mieć w stosunku do naszych najbliższych jakieś uczucie wro­gości, ale że nasza miłość w stosunku do Chrystusa powinna być tak wielka, aby miłość do naszych kochanych w porówna­niu z miłością do Niego była jak gdyby nienawiścią. Właści­wie najtrudniejszą cząstką tego ustępu jest wyrażenie: „...a na­wet i życia swego“. Miłość samego siebie jest jedną z najwięk­szych przeszkód, aby stać się prawdziwym uczniem. Na właś­ciwym miejscu, na którym Pan chce nas mieć, możemy zna­leźć się dopiero wtedy, gdy jesteśmy gotowi życie nasze zło­żyć w ofierze dla Niego.

2. ZAPARCIE SIĘ SAMEGO SIEBIE.


Jeśli kto chce iść za mną, niech się zaprze siebie samego“ (Mat. 16,24). Zaparcie się samego sie­bie nie jest tym samym co panowanie nad sobą. To ostatnie oznacza wyrzeczenie się pewnych pokarmów, przyjemności albo czegoś z naszych dóbr. Zaparcie się samego siebie oznacza zaś tak całkowite poddanie się władzy Chrystusa, że nasze „ja“ nie posiada więcej żadnego prawa ani autorytetu. Oznacza to, że nasze „ja” abdykuje i schodzi z tronu. Pięknie jest to wyrażone w słowach Henryka Martyna: „Panie, spraw, abym nie miał własnej woli, a także abym szczęścia w najmniejszym nawet stopniu nie uzależniał od czegokolwiek, co mogłoby mi przypaść w udziale na podstawie działania czynników ze­wnętrznych, ale abym mógł znaleźć je całkowicie w poddaniu się Twojej woli“.
A oto krótki wierszyk brata H. G. C. Moule:

Ach, uchwyć, Królu, Panie mój,
Mą dłoń, wszak Twoim pragnę być;
Niech wolę mą Twój łaski zdrój
Ogarnie, bym mógł Tobie żyć.

3. ŚWIADOME WYBRANIE KRZYŻA.


Jeśli kto chce iść za mną, niech się zaprze samego siebie i weźmie krzyż swój...“ (Mat. 16,24). Krzyż nie Jest tylko jakąś cielesną słabością, kłopotem, czy bólem serca. Te rzeczy przypadają w udziale wszystkim ludziom. Krzyż jest drogą życia, którą człowiek świadomie wybiera. Coates tak wyraża się o tej drodze: „Jest to ścieżka, która, jeśli chodzi o ten świat, wyraźnie charakteryzuje się brakiem sławy I pohańbieniem“. Krzyż symbolizuje ową hańbę, prześladowa­ne i poniżenie, które świat wylał w takiej obfitości na Syna Bożego, i które świat w dalszym ciągu będzie wylewał na tych wszystkich, którzy odważą się popłynąć przeciw prądowi. Każdy wierzący może uniknąć krzyża, jeśli po prostu się podda l przypodoba temu światu i jego drogom.

4. ŻYCIE SPĘDZONE W NAŚLADOWANIU CHRYSTUSA.

Jeśli kto chce iść za mną, niech się zaprze samego siebie, i niech weźmie krzyż swój, i niech idzie za mną“ (Mat. 16,24). Aby to zrozumieć, człowiek musi zadać sobie po prostu pytanie: „Co charakteryzowało życie Chrystusa?“ Było to życie polegające na posłusznym poddaniu się woli Bożej. Było to życie spędzone w mocy Ducha Świętego. Było to życie zupełnie pozbawione egoizmu, poświęcone służbie innym. Było to życie, w którym objawiała się cierpliwość i znoszenie cier­pień w milczeniu — w obliczu największego zła i najgłębszych krzywd. Było to życie pełne zapału, ofiarowania bez reszty swych sił, kontroli nad samym sobą, pokory, usłużności, wier­ności i pełni oddania. (Patrz List do Galacjan 5,22.23). Aby być prawdziwymi Jego uczniami, musimy chodzić tak, jak On cho­dził. Musimy objawiać w naszym życiu owoce podobieństwa do Chrystusa (Jan 15,8).

5. GORĄCE UMIŁOWANIE TYCH, KTÓRZY SĄ WŁASNOŚ­CIĄ CHRYSTUSA.

Z tego poznają wszyscy, żeście moimi uczniami, jeśli miłość mieć będziecie ku sobie wza­jemnie“ (Jan 13,35). Jest to tego rodzaju miłość, która uważa innych za lepszych od siebie, która przykrywa mnó­stwo grzechów, która jest cierpliwa i uprzejma, która nie czyni nic nieprzystojnego, nie szuka swego, nie jest poryw­czą, nie myśli złego, nie raduje się z niesprawiedliwości, ale się raduje z prawdy, która wszystko pokrywa, wszystkiemu wierzy, wszystkiego się spodziewa, wszystko znosi (1 Kor. 13, 4—7). Bez takiej miłości naśladowanie Pana byłoby tylko zimnym, zamkniętym w ramach suchych reguł ascetyzmem.

6. WYTRWANIE W JEGO SŁOWIE BEZ ZBACZANIA ANI NA LEWO, ANI NA PRAWO.

Jeśli wy zostaniecie w Słowie moim, prawdziwie ucznia­mi moimi będziecie“ (Jan 8,31). Aby być prawdziwym uczniem, trzeba być wytrwałym. Ach jakżeż łatwo jest dobrze rozpocząć, z płomiennym entuzjazmem, ale próbą, wykazującą rzeczywi­stość przeżycia — jest wytrwanie aż do końca. „Żaden, który by przyłożył rękę swoją do pługa i oglądał się do tyłu, nie jest sposobnym do Królestwa Bożego“ (Łuk. 9,62). Tu nie wystar­czy chwilowe, okresowe tylko w formie wybuchowej objawia­jące się posłuszeństwo Słowu Bożemu. Chrystus chce mieć ta­kich, którzy by szli za Nim w ustawicznym, nie zadającym py­tań posłuszeństwie.
Nie pozwól, bym się cofał, choć rękojeści pługa Zroszone łzami i już za mną skiba strasznie długa!
A jednak błagam, Panie, zdarz,
Bym wytrwał — błagam jeszcze raz!

7. OPUSZCZENIE WSZYSTKIEGO, ABY IŚĆ ZA NIM W ŚLAD.

Tak i każdy z was, kto by się nie wyrzekł wszystkich ma­jętności swoich, nie może być uczniem moim“ (Łuk. 14,33). To może jest jednym z najbardziej niepopularnych warunków, aby zostać uczniem Chrystusa i prawdopodobnie można by go nazwać najbardziej niepopularnym wierszem całej Biblii. Sprytni teologowie mogliby ci podać tysiąc przyczyn, dla któ­rych wiersz ten nie ma jakoby oznaczać tego, co mówi, ale prości uczniowie przyjmują go z radością, domyślając się, że Pan Jezus dokładnie sobie zdawał sprawę z tego, co mówił. A co to znaczy: wszystko opuścić? To porzucenie wszystkich materialnych dóbr i wszystkiego tego, co nie jest koniecznie potrzebne dla podtrzymania życia, a co można by użyć dla roz­szerzania Ewangelii. Ten, który wszystko porzuca, nie staje się bezczynnym włóczęgą. Wręcz przeciwnie: pracuje pilnie, ażeby zaspokoić zarówno swoje bieżące potrzeby, jak i swej rodziny. Ale od chwili gdy najwyższym celem jego życia stało się krzewienie Ewangelii Chrystusowej, wszystko, cokolwiek mu zbywa ponad najkonieczniejsze bieżące potrzeby, inwe­stuje niejako w pracy Pańskiej, pozostawiając przyszłość w rę­kach Boga. Wierzy, że szukając na pierwszym miejscu Kró­lestwa Bożego i Jego sprawiedliwości, nigdy nie będzie odczu­wał braku odzieży albo żywności. Nie może się zdobyć na to, ażeby świadomie zatrzymywać w swoich rękach zbędne pie­niądze lub oszczędności, gdy dusze giną dla braku Ewangelii. Nie chce zmarnować swego życia na gromadzeniu bogactw, które wpadną w ręce diabła w momencie, gdy Chrystus po­wróci po swoich Świętych. Chce natomiast być posłusznym wskazówce Pana, który rozkazał, aby nie składać sobie skar­bów na ziemi. Porzucając wszystko, ofiarowuje Panu te rzeczy, których i tak nie jest w stanie utrzymać, a które przestał mi­łować.

Tak więc przedstawiliśmy w siedmiu punktach warunki, które spełnić musi każdy prawdziwy uczeń Chrystusa. Są one jasne i nieodwołalne. Autor tych słów zdaje sobie sprawę, że przedstawiając tych siedem punktów, samego siebie potępił jako niepożytecznego sługę. A czyż prawda Boża miałaby na zawsze być przykrywana i zaciemniana dlatego, że lud Boży zawodzi? Czyż nie jest prawdą, że poselstwo jest zawsze więk­sze od posła, który je przynosi? Czyż nie jest rzeczą właściwą, aby Bóg był prawdziwy, a każdy człowiek kłamcą? Czy nie powinniśmy powtórzyć wraz z pewnym świętobliwym mężem przeszłości: „Niechaj Twoja wola się stanie chociażby kosztem mojej śmierci“?
Wyznając błędy popełnione w przeszłości, odważnie stań­my twarzą w twarz z żądaniami jakie Chrystus wysuwa pod naszym adresem, i starajmy się od tego momentu być godnymi i prawdziwymi uczniami naszego uwielbionego Pana.
Me ucho przebij jeszcze raz
U drzwi Twych, Mistrzu miły,
W niewoli Twej wolności blask —
Rad oddam ci wszystkie siły.

H. G. C. Moule







Rozdział 2.

WYRZECZENIE SIĘ WSZYSTKIEGO

Tak i każdy z was, kto by się nie wyrzekł wszystkich majętności swoich, nie może być uczniem moim“ (Łuk. 14,33).
Aby się stać uczniem Jezusa Chrystusa, człowiek musi wyrzec się wszystkiego. Takie bez wątpienia znaczenie mają słowa naszego Zbawiciela. A chociaż byśmy mieli nie wiem jak wielkie zastrzeżenia do takiej „krańcowości“ w tym, czego żą­da nasz Pan, bez względu na to, jak bardzo byśmy się bunto­wali przeciwko takiej „niemożliwości“, przeciwko tak bardzo „niemądremu“ podejściu do tego zagadnienia, pozostaje fak­tem, iż takie jest Słowo naszego Pana, a On z całą pewnością wiedział co mówi.
Na samym początku powinniśmy stanąć twarzą w twarz z następującymi prawdami, których nie da się ugiąć ani zła­mać:

a) Pan Jezus tego żądania nie wysunął tylko pod adresem pewnego specjalnie wybranego rodzaju pracowników Chry­stusowych, ale powiedział: „Tak i każdy z was...“
b) On nie powiedział, że musimy być gotowi wszystko pozostawić. On powiedział: „Tak i każdy z was, kto by się nie wyrzekł...“
c) Nie powiedział, że musimy porzucić i wyrzec się tylko części naszego majątku. Powiedział wyraźnie: „...kto by się nie wyrzekł wszystkich majętności swo­ich“.
d) Pan nie powiedział jakoby istniała możliwość, aby ktoś mógł być w takiej jakiejś rozwodnionej formie Jego ucz­niem i jednocześnie pozostawać właścicielem swoich skarbów. Pan Jezus wyraźnie powiedział: „...nie może być uczniem moim“.
Jeśli chodzi o ścisłość nie możemy się dziwić, że Pan sta­wia pod naszym adresem tak wyraźne i krańcowe żądanie, gdyż nie jest to jedyne tego rodzaju postawienie sprawy w Bi­blii. Czyż Pan Jezus nie powiedział na innym miejscu: „Nie skarbcie sobie skarbów na ziemi, gdzie mól i rdza niszczy i gdzie złodzieje podkopują i kradną, ale skarbcie sobie skarby w niebie“ (Mat. 6,19.20)?
Bardzo słusznie wyraził się Wesley mówiąc: „Ten, który gromadzi skarby na ziemi popełnia zbrodnię tak wyraźnie za­bronioną przez naszego Mistrza, jak i ten co cudzołoży albo morduje“.
Czyż Pan Jezus nie powiedział: „Sprzedawajcie majętności swoje i dawajcie jałmużnę”? (Łuk. 12,33).
Czyż nie polecił młodemu władcy, aby uczynił następu­jącą rzecz: „...wszystko co masz sprzedaj i rozdaj ubogim, a bę­dziesz miał skarb w niebie; i przyjdź tu i chodź za Mną”? (Łuk. 18,22).
Jeśli nie miał na myśli tego, co powiedział, to cóż właści­wie miał na myśli?
Czyż nie jest to prawdą o pierwszych wierzących we wczesnych dziejach Kościoła, że oni: „...posiadłości i majętności sprzedawali i rozdzielali je wszystkim, jak komu było potrze­ba”? (Dz. Ap. 12,45).
A czyż nie jest to prawdą, że wielu świętych Pańskich na przestrzeni wieków porzuciło dosłownie wszystko, aby iść w ślad za Jezusem?
Anthony Norris Grovesi jego żona, jedni z pierwszych misjonarzy w Bagdadzie, doszli do przekonania, że muszą prze­stać składać skarby tutaj na ziemi i że powinni poświęcić wszy­stko — całą swoją majętność i całe swoje poważne dochody — pracy Pańskiej. Poglądy Grovesana ten temat ujęte są w jego książeczce pt. „Chrześcijańskie oddanie się“.
C. T. Studd zdecydował się oddać cały swój majątek Chry­stusowi i skorzystać ze złotej sposobności, która mu się nada­rzyła, aby zrobić to, czego ów młody książę nie chciał zrobić! Było to po prostu posłuszeństwo stwierdzeniom Słowa Bożego, które zostały podane nam czarne na białym. Gdy rozdał wie­le tysięcy na sprawę Pańską, zarezerwował jeszcze 3.400 funtów dla swojej co dopiero poślubionej małżonki. Ale ona nie chciała, aby jej mąż ją prześcignął w czymkolwiek. „Karolu“ zapytała go, „co Pan rozkazał owemu młodemu księciu?“ „Aby wszystko sprzedał“ — odpowiedział. „Skoro tak“, rzekła jego małżonka, „to rozpoczniemy na­sze życie małżeńskie czystym rachunkiem z naszym Panem“. I natychmiast pieniądze te poszły na misje chrześcijańskie.
Ten sam duch gorącego oddania się Panu ożywiał Jima Elliott’a. W swoim dzienniczku napisał takie słowa: „Ojcze, spraw, abym był taki słaby, by moje zaciskanie palców wokoło wszystkiego, co jest doczesne, zelżało! Tak mocno trzymam swoje życie., swoją reputację, dobrą sławę, moje posiadłości! Panie, spraw, ażeby moja ręka poluzowała uchwyt i ściskanie tego wszystkiego! Nawet, Ojcze, chciałbym utracić miłość do tych moich maleńkich ulubio­nych spraw. Jak często popuściłem uchwyt tych rze­czy, które trzymałem, ażeby zostawić sobie tylko to, co uważa­łem za „nieszkodliwe“, a co jednak z tęsknotą chciałem zacho­wać w swojej ręce. Raczej otwórz rękę moją, aby przyjęła gwóźdź Golgoty, tak jak Chrystusa ręka była otwarta, abym wypuszczając wszystko, mógł być uwolniony od tego wszyst­kiego, co teraz mnie wiąże. On nawet Nieba i równości z Bo­giem nie uważał za rzecz, do której miałby się przywiązać i której miałby uchwycić się kurczowo. A tak pomóż, Panie, abym i ja przestał ściskać swoją ręką te wszystkie rzeczy“.
Nasze niewierne serca mówią nam, że byłoby rzeczą nie­możliwą dosłownie brać słowa naszego Pana, bo gdybyśmy wszystko porzucili, umarlibyśmy z głodu. Przecież jest rzeczą konieczną, aby przygotować naszą przyszłość i przyszłość na­szych ukochanych! A gdyby każdy chrześcijanin wszystko po­rzucił, to któż by finansował dzieło Pańskie? A gdyby nie było też i kilku bogatych chrześcijan, to któż by tym wyższym klasom ludzkości kiedykolwiek mógł zanieść Ewangelię? A tak jeden argument za drugim płyną w prędkim następstwie, a wszystko tylko w tym celu, aby udowodnić, że Pan Jezus w żadnym wypadku nie mógł mieć na myśli tego, co właśnie wypowiedział.
Faktem jednak w tej całej sprawie pozostaje, że posłuszeń­stwo w stosunku do rozkazu Pańskiego jest najbardziej trzeźwą i najmądrzejszą rzeczą w życiu, i jedyną, która prawdziwie przynosi głęboką radość. Świadectwo Słowa Bożego i doświad­czenie udowadniają, że nie było takiego człowieka, który by żyjąc ofiarnie dla Chrystusa, kiedykolwiek cierpiał biedę. Gdy człowiek jest posłuszny Bogu, wówczas Pan sam się nim opie­kuje.
Człowiek, który wszystko porzuca, aby iść w ślad za Chry­stusem, nie jest jakimś włóczącym się biedakiem, który ocze­kuje na wsparcie ze strony współ chrześcijan.
Po pierwsze, jest pracowity. Pracuje pilnie, aby zaspokoić swoje bieżące potrzeby, a także potrzeby swojej rodziny.
Po drugie, jest oszczędny. Żyje jak najekonomiczniej, aby wszystko co pozostaje po pokryciu najkonieczniejszych po­trzeb, mogło zostać ofiarowane dla sprawy Pańskiej.
Jest też przewidujący: zamiast gromadzić bogactwa na zie­mi — gromadzi swoje skarby w Niebie.
Przyszłość składa w ręce Boga. Zamiast poświęcenia naj­lepszej cząstki swojego życia w celu zbudowania ogromnych rezerw przewidzianych dla zabezpieczenia starczego wieku, od­daje to co ma najlepszego i najlepsze swe lata służbie Chry­stusa i Jemu poleca swą przyszłość.
Wierzy, że jeśli będzie szukał na pierwszym miejscu Kró­lestwa Bożego i Jego sprawiedliwości, to nigdy nie będzie mu brakowało żywności ani odzieży (Mat. 6,33).
Takiemu człowiekowi wydaje się rzeczą zupełnie niezrozu­miałą nagromadzenie bogactw „na czarną godzinę“. On argu­mentuje w ten sposób:
1. Jakże moglibyśmy świadomie gromadzić jakieś dodat­kowe kapitały, kiedy pieniądze te mogłyby być właśnie teraz użyte dla zbawienia dusz? „A kto ma dostatek w świecie i wi­dzi, że brat jego jest w potrzebie, a zamyka serce swoje przed nim, jakże przebywa w nim miłość Boża?“ (1 Jan 3,17).
A potem zwróć uwagę jeszcze raz na to ważne przykaza­nie: „Miłuj bliźniego twego jako siebie samego“ (3 Mojż. 19, 18). Czyż można by o nas prawdziwie powiedzieć, że miłujemy naszego bliźniego jak siebie samego, gdy pozwalamy mu umie­rać z głodu, podczas gdy sami mamy dosyć, nawet więcej niż nam potrzeba? Pozwólcie, że zaapeluję do wszystkich tych, którzy doświadczyli radości poznania Pana i Jego niepojętego daru i zapytam: Czy zamienilibyście tę znajomość na sto świa­tów? A więc nie powstrzymujmy środków materialnych, przy których pomocy inni mogliby otrzymać tę uświęcającą zna­jomość i niebiańską pociechę“ A.N. Groves.
2. Jeśli naprawdę wierzymy, że przyjście Chrystusa jest bardzo bliskie, będziemy chcieli pieniądze nasze użyć natych­miast. W przeciwnym bowiem razie zachodzi niebezpieczeństwo, że pieniądze te wpadną w ręce diabła, a mogły być prze­cież użyte dla wiecznego błogosławieństwa.
3. Jakżeż moglibyśmy z czystym sumieniem modlić się i prosić Pana, ażeby dał środki finansowe na pracę Pańską, podczas gdy sami mamy pieniądze, których nie chcemy ofia­rować na tenże cel? Poświęcanie wszystkiego dla Chrystusa chroni nas przed obłudą w modlitwie.
4. Jakże możemy nauczać innych całej rady Bożej, gdy są pewne dziedziny prawdy, takie jak i ta sprawa material­nych dóbr i ich porzucenia, których myśmy nie wykonali i w których sami nie byliśmy posłuszni? W takim wypadku nasze życie zamyka nam usta.
5. Chytrzy ludzie tego świata odkładają na bok duże re­zerwy na przyszłość, ale to nie jest chodzenie wiarą, lecz widzeniem. Chrześcijanin natomiast jest powołany do życia w zależności od Boga. Jeśli składa skarby na ziemi, czymże się różni od tego świata i jego zwyczajów?
Bardzo często słyszy się głosy, że musimy przygotowywać środki potrzebne dla zapewnienia przyszłości członkom na­szych rodzin, w przeciwnym bowiem wypadku bylibyśmy gorsi od niewierzących. Na poparcie tych poglądów przytacza się dwa wiersze:
...nie dzieci bowiem winne skarby gromadzić dla rodzi­ców, ale rodzice dla dzieci“ (2. Kor. 12,14).
A jeśli kto o swoich, a nade wszystko o domowników nie ma starania, ten zaparł się wiary i jest gorszy od niewier­nego” (1 Tym. 5,8).
Ale staranne przestudiowanie tych wierszy pokaże nam wyraźnie, że mówią one o obecnych, natychmiasto­wych potrzebach, a nie o jakimś zabezpieczeniu przed PRZYSZŁYMI NIEBEZPIECZEŃSTWAMI.
W pierwszym wierszu Paweł używa ironii. On jest ojcem, a Koryntianie są jego dziećmi. On nie obciążał ich finansowo, jakkolwiek miał jako sługa Pański pełne po temu prawo. Prze­cież był ich ojcem we wierze, a rodzice przeważnie dla dzieci skarby gromadzą, a nie na odwrót. Nie ma tutaj w ogóle mowy o tym, aby rodzice mieli składać coś na przyszłość swym dzieciom. Cały ten ustęp mówi o zaspokajaniu bieżących potrzeb Pawła, a nie potrzeb, które mogłyby zaistnieć w przyszłości.
W 1 Liście do Tymoteusza 5,8 apostoł omawia sprawę opieki nad biednymi wdowami. Podkreśla, że ich krewni są odpowiedzialni za opiekę nad nimi. Jeśli zaś wierzące wdowy nie posiadają krew­nych, albo jeśli ci krewni nie wywiązują się ze swoich obo­wiązków, wówczas miejscowy zbór powinien się nimi zaopie­kować. Ale i tutaj jest mowa o bieżących potrzebach, a nie przyszłych koniecznych potrzebach. Ideałem Bożym jest staranie się członków Ciała Chrystusowego o konieczne potrzeby swoich współ wierzących.
Apostoł Paweł pisze takie słowa: „Albowiem nie, aby inni mieli ulgę, a wy obciążenie, ale ażeby dla równości teraz wa­sza obfitość ulżyła ich niedostatkowi. Aby też i ich obfitość kiedyś ulżyła waszemu niedostatkowi, żeby się stała równość. Jak napisano: kto wiele zebrał, nie miał nazbyt; a kto mało, nie miał niedostatku“ (2 Kor. 8,13—15).
Chrześcijanin, który czuje się zobowiązanym, aby zaopa­trzyć się na przyszłość, z konieczności stoi przed bardzo trud­nym problemem; nigdy nie wie, ile mu w przyszłości będzie potrzeba. Dlatego też spędza całe życie w gonitwie za for­tuną, za majątkiem, za nieokreśloną ilością pieniędzy, a jedno­cześnie traci swój przywilej, aby to, co ma najlepszego, swoje najlepsze lata oddać Jezusowi Chrystusowi. A wreszcie zbliża się do końca swojego zmarnowanego życia i stwierdza, że wszystkie jego potrzeby byłyby i tak zaspokojone, gdyby tylko był żył całym sercem dla swojego Zbawiciela.
Gdyby wszyscy chrześcijanie brali słowa Pana Jezusa do­słownie, wówczas w pracy Pańskiej nie zabrakłoby środków finansowych. Ewangelia wychodziłaby ze wzmocnioną potęgą i w jeszcze większym rozmiarze. Jeśliby zaś jakiś uczeń miał jakąś potrzebę, byłoby to radością dla innych uczniów Pańskich dzielić się z nim ze wszystkim, co stałoby do ich dyspozycji.
Jeśli się mówi, że bogatych ludzi może pozyskać tylko ktoś bogaty z pomiędzy chrześcijan, to jest to oczywiście absurdem. Paweł na przykład osiągnął dwór cezara, chociaż był tylko więźniem (Filip. 4,22). Jeśli tylko jesteśmy Bogu posłuszni, mo­żemy najzupełniej zaufać, że On zajmie się wszystkimi szcze­gółami.
Przykład Pana Jezusa powinien być decydującym i koń­czącym dyskusję w tej sprawie. „Sługa nie jest ponad mistrza swojego“. George Müller tak się wyraził: „Nie bardzo przystoi słudze, aby się starał być bogatym, wielkim i czczonym w tym świecie, podczas gdy jego Pan był biedny, ubogi i pogardzany“.
A oto co pisze Groves: „Cierpienia Chrystusa między in­nymi zawierały także element ubóstwa. Czytamy o tym w 2 Kor. 8,9. Rzecz jasna — ubóstwo nie oznacza z konieczności chodzenia w łachmanach i w brudzie, ale bez wątpienia ozna­cza to, że nie posiadamy żadnych rezerw i żadnych środków po temu, aby żyć w luksusie. Mniej więcej przed trzydziestu laty Andrzej MURRAY wskazał, że Pan nasz i Jego aposto­łowie w żaden sposób nie byliby w stanie wykonać dzieła, które stało przed nimi, gdyby nie byli rzeczywiście ubogimi. Ten, który pragnie podnieść drugiego, musi się pochylić, jak to uczynił Samarytanin. A ogromna część ludzkości zawsze była i jeszcze teraz pozostaje biedna.
Ludzie podkreślają, że są pewne materialne posiadłości, które są konieczne dla codziennego życia rodzinnego. To jest prawdą.
Inni znów twierdzą, że wierzący chrześcijańscy kupcy muszą mieć pewną ilość kapitału, ażeby w obecnej dobie móc prowa­dzić swój interes. To także jest prawda.
Inni znowu twierdzą, że są inne dobra materialne, jak np. samochody, które mogą być użyte dla chwały Bożej — i to jest prawda.
Ale poza tymi słusznymi wymaganiami, chrześcijanin winien żyć bardzo oszczędnie i ofiarnie, aby móc przyczynić się do rozpowszechnienia Ewangelii. Jego hasłem powinno być: „Pracuj wytrwale i pilnie. Zużywaj mało, dawaj dużo, a wszystko to dla Chrystusa“. — A.N. GROVES.
Każdy z nas jest odpowiedzialny przed Bogiem za to, co uważa za porzucenie wszystkiego. Tutaj nie może jeden wie­rzący ustanawiać przepisów dla drugiego. Każdy człowiek musi działać według własnego sumienia, jako stojący przed obliczem Pana. Jest to rzecz ogromnie ważna i bardzo osobista.
Jeśli w wyniku takiego poruszenia serca człowieka wie­rzącego, Pan doprowadzi go do stopnia poświęcenia się, który mu był dotąd zupełnie nieznany, to nie ma tutaj miejsca dla jakiejś osobistej pychy. Żadna ofiara, jaką możemy ponieść, nie stanowi ofiary naprawdę godnej wzmianki, jeśli ją oglądać będziemy w świetle Golgoty. A zresztą, dajemy naszemu Pa­nu to, czego i tak zatrzymać nie jesteśmy w stanie, a co prze­staliśmy miłować.
A oto słowa Jima Elliota:
Nie jest głupcem ten, kto daje to, czego zachować nie może, aby zdobyć to, czego nie może utracić“.














Rozdział 3.

CO PRZESZKADZA CZŁOWIEKOWI W TYM. ABY STAĆ SIĘ PRAWDZIWYM UCZNIEM CHRYSTUSA?

Każdy człowiek pragnący stać się uczniem Chrystusa, mo­że być całkowicie pewny, że otworzy się przed nim cały szereg dróg ucieczki od właściwego spełniania obowiązków. Będzie miał wiele sposobności do cofnięcia się. Odezwą się rozmaite inne głosy, które go będą namawiały do ucięcia chociaż centy­metra ze swego krzyża. Dwadzieścia legionów demonów stoi w pogotowiu, aby go odwieść od ścieżki wyrzeczenia się same­go siebie i ofiary.
W opowiadaniu o trzech kandydatach na uczniów, którzy pozwolili innym głosom zwyciężyć nad głosem Chrystusa, znajdujemy znamienne ilustracje tego faktu.
A stało się, gdy oni szli, że w drodze rzekł ktoś do niego: Pójdę za tobą, dokądkolwiek pójdziesz, Panie! I rzekł mu Je­zus: lisy mają jamy i ptaki niebieskie gniazda, ale Syn czło­wieczy nie ma, gdzie by głowę skłonił. I rzekł do drugiego: pójdź za mną! Ale on rzekł: Panie, pozwól mi pierwej odejść i pogrzebać ojca mego. Ale mu Jezus rzekł: niechaj umarli grzebią umarłych swoich, a ty poszedłszy opowiadaj króle­stwo Boże. Rzekł też i drugi: pójdę za tobą, Panie! Ale mi pier­wej pozwól pożegnać się z tymi, którzy są w domu moim. Rzekł do niego Jezus: żaden, który by przyłożył rękę swoją do pługa i oglądał się do tyłu, nie jest sposobnym do królestwa Bożego“ (Łuk. 9,57—62).
Trzech ludzi, których imion nie znamy, stanęło twarzą w twarz z Jezusem Chrystusem. Odczuli w sercu potrzebę pój­ścia za Nim. Pozwolili jednak innym wpływom stanąć pomię­dzy ich duszami, a całkowitym poddaniem się i poświęceniem Panu.

PAN ZA-PRĘDKI

Nazwijmy pierwszego z tych ludzi panem ZA-PRĘD- KIM. W entuzjastyczny sposób zaofiarował się dobrowolnie iść za Panem, gdzie by tylko On poszedł. „Pójdę za Tobą dokądkol­wiek pójdziesz, Panie“. Żadna cena nie miała być za wielka. Żaden krzyż za ciężki. Żadna ścieżka za stroma.
Odpowiedź Zbawiciela na pierwszy rzut oka zdaje się nie mieć żadnego związku z tą ofertą pana Za-Prędkiego, płynącą z chętnego serca. Jezus powiedział: „Lisy mają jamy, a ptaki niebieskie gniazda, ale Syn Człowieczy nie ma, gdzie by gło­wę skłonił“. A jednak odpowiedź Pańska była bardzo na miej­scu, bardzo właściwa. Pan Jezus powiedział innymi słowy na­stępującą rzecz: „Ty twierdzisz, że jesteś chętny iść za Mną, gdziekolwiek bym poszedł — ale czy jesteś gotowy obejść się bez materialnych wygód życia? Lisy mają więcej wygód tego świata aniżeli Ja. Ptaki mają gniazda, które mogą nazywać własnymi, ale Ja jestem bezdomnym wędrowcem na tym świecie, który uczyniły Moje ręce. Czy jesteś gotowy poświę­cić bezpieczeństwo twego domu i iść za Mną? Czy jesteś go­towy pozbyć się wszelkich wygód życia, do których masz pełne prawo, w celu służenia Mi bez reszty?“
Okazało się, że ten człowiek nie był gotowy tego uczynić, ponieważ więcej już na stronicach Pisma Świętego o nim nie czytamy. Jego miłość do ziemskich wygód okazała się większą, aniżeli poświęcenie dla Chrystusa.

PAN ZBYT-WOLNY

Drugiego człowieka nazwijmy panem ZBYT-WOLNYM. On nie był ochotnikiem, tak jak pierwszy. Raczej powołał go sam Zbawiciel, aby był uczniem. Jego odpowiedź nie była całkowitym odmówieniem Zbawicielowi. Nie był całkowicie niezainteresowany osobą Pana Jezusa, ale chciał najpierw uczynić coś innego, a to było jego wielkim grzechem. Postawił swoje własne pragnienia i swoje własne dążenia przed żądaniami Chrystusa. Zwróć uwagę, jak brzmiała jego odpo­wiedź: „Panie, pozwól mi pierwej odejść i pogrzebać ojca mego“. Niewątpliwie jest rzeczą poprawną i słuszną, aby syn okazał rodzicom właściwy szacunek. Jeśli umarł ojciec, to na­leży oczywiście w ramach chrześcijańskiej wiary i powinności, dać mu odpowiedni pogrzeb. Ale całkiem uzasadnione po­winności tego świata stanowczo stają się grzechem, kiedy zaj­mują pierwsze miejsce przed sprawami Pana Jezusa Chry­stusa. Prawdziwa ambicja, która dominowała w życiu tego człowieka, została tutaj objawiona w jego całkiem wyraźnie przedstawionej prośbie: „Panie, ...ja najpierw“. Wszystkie dal­sze słowa, które w tej prośbie swojej wypowiedział, były tyl­ko przykryciem dla zasadniczego pragnienia jego serca, aby swoje „ja“ postawić na pierwszym miejscu.
Najwidoczniej nie zdawał sobie z tego sprawy, że słowa „Panie, ja najpierw” są pod względem moralnym absurdem i niemożliwością. Jeśli Chrystus jest Panem, to wtedy On musi zajmować pierwsze miejsce. Jeśli zaimek osobowy „ja“ jest na tronie, wówczas Chrystus nie ma więcej kontroli.
Pan Zbyt-Wolny miał do wykonania jakieś zadanie i to za­danie postawił na pierwszym miejscu w swoim życiu. Dlatego było rzeczą właściwą i konieczną, aby Pan Jezus powiedział mu takie słowa: „Niechaj umarli grzebią umarłych swoich, a ty poszedłszy opowiadaj Królestwo Boże“. Możemy te sło­wa powtórzyć za naszym Panem jeszcze w ten sposób: „Są ta­kie rzeczy, które ludzie duchowo umarli mogą wykonywać zupełnie tak samo jak i wierzący, ale są też i inne sprawy w ży­ciu, które mogą wykonywać wyłącznie wierzący. Uważaj więc, abyś nie spędzał swojego życia wykonując takie rzeczy, które równie dobrze mógłby wykonywać nienawrócony człowiek. Niechaj ci, którzy są umarli duchowo, grzebią tych, któ­rzy są umarli cieleśnie.. Jednak jeśli chodzi o ciebie, to ty bądź niezastąpiony. Niechaj głównym i podstawowym celem twego życia i działalności będzie posuwanie naprzód sprawy Mojej na ziemi“.
Wydaje się jednakowoż, że ta cena była zbyt wielka dla pana Zbyt-Wolnego. Schodzi on z estrady czasu, aby zniknąć w bezimiennej ciszy.
Jeśli w wypadku pierwszego człowieka był zobrazowany świat materialnych wygód — jako przeszkoda w naśladowa­niu Pana Jezusa, to w wypadku tego drugiego — posada, względnie inna jakaś praca, zajmują pierwsze miejsce przed główną przyczyną istnienia chrześcijanina na tym świecie w ogóle. Nie znaczy to, że praca świecka i jakaś świecka posada, są czymś złym. Wolą Bożą jest, aby każdy człowiek pracował w celu zaopatrzenia swoich potrzeb i potrzeb swojej rodziny, ale aby prowadzić życie prawdziwego ucznia, sprawy Królestwa Bożego i jego sprawiedliwości muszą być na pierwszym miej­scu. Celem wszystkich usiłowań ucznia Pańskiego jest dopilnowanie tego, aby nie spędzać życia swego na czyn­nościach, które równie dobrze, a może i lepiej wykonywać mo­gą nieodrodzeni. Funkcję, którą spełnia wierzący na swojej posadzie, powinien wykonywać wyłącznie po to, aby zaspokoić bieżące potrzeby swojego życia, podczas gdy głównym jego powołaniem jako chrześcijanina jest ogłaszanie Królestwa Bo­żego.
PAN ZBYT-ŁATWY

Trzeciego człowieka moglibyśmy nazwać panem ZBYT- ŁATWYM. Był podobny do pierwszego w tym, że dobrowolnie się zgłosił, aby iść za Panem, ale do drugiego w tym, że rów­nież użył słów, które same w sobie są sprzeczne: „Panie, pier­wej mnie“, czyli pierwej „ja“. Powiedział bowiem: „Panie, ale mi pierwej pozwól pożegnać się z tymi, którzy są w domu moim“. Raz jeszcze musimy przyznać, że ta czynność sama w sobie nie była niczym złym, a więc nie było niczego złego w tym, o co prosił. Nie ma niczego sprzecznego z prawem Bo­żym w okazywaniu swoim bliskim i krewnym pełnego miłości zainteresowania i w przestrzeganiu przepisów uprzejmości, kiedy się z nimi rozstajemy. W czym więc zawiódł ten czło­wiek, gdy został poddany próbie przez Pana? W tym, że po­zwolił delikatnym więzom naturalnym zająć pierwsze miejsce przed Chrystusem.
A tak Pan, mając to dziwne, przenikające spojrzenie i czy­tając jego myśli, powiada: „Żaden, który by przyłożył rękę swoją do pługa i oglądał się do tyłu, nie jest sposobnym do Kró­lestwa Bożego“. Albo innymi słowy: „Moi uczniowie nie są zrobieni z takiego samolubnego, galaretowatego materiału, z jakiego ty jesteś zrobiony, a co wynika z twojej odpowie­dzi. Ja chcę mieć takich, którzy by byli gotowi wyrzec się swoich więzów domowych, a których uwaga nie zostałaby od­ciągnięta przez krewnych, dla których żywią głęboki senty­ment, takich, którzy by Mnie postawili przed wszystkimi in­nymi w swoim życiu“.
Zmuszeni jesteśmy wnioskować, że pan Zbyt-Łatwy opu­ścił Pana Jezusa i smutny poszedł dalej swoją drogą. Jego pełne zaufania i dufania w sobie aspiracje, aby stać się uczniem Pańskim, zostały rozbite na kawałki na skałach czułych wię­zów rodzinnych. Może to była jakaś płacząca matka, która łkała: „Ty złamiesz moje matczyne serce, kiedy mnie opuścisz i pójdziesz na pole misyjne!“ Tego nie wiemy. Wiemy tylko tyle, że Biblia łaskawie wstrzymuje się od podania naz­wiska tego człowieka słabego serca, który odwracając się opu­ścił największą sposobność swego życia i zasłużył sobie tylko na taki nagrobkowy napis: „Niegodny Królestwa Bożego“.





PODSUMOWANIE

A tak mamy tutaj trzy zasadnicze przeszkody stojące na drodze, aby się stać uczniem Pańskim, zilustrowane przez tych trzech ludzi, którzy nie byli gotowi pójść aż do końca z Pa­nem Jezusem Chrystusem. Są to:

  1. Pan ZBYT-PRĘDKI — umiłowanie ziemskich wygód.
  2. Pan ZBYT-WOLNY — postawienie pracy albo jakie­goś zajęcia przed Panem.
  3. Pan ZBYT-ŁATWY — postawienie na pierwszym miej­scu czułych więzów rodzinnych.
Pan Jezus wciąż jeszcze woła, tak jak i zawsze wołał, szukając ludzi — mężów i niewiast, którzy by poszli za Nim z pełnym, heroicznym poświęceniem.
Drogi ucieczki wciąż jeszcze stają przed nami, wabiąc czułymi sławami: „Ratuj samego siebie! Oszczędź samego siebie! Niechaj to będzie dalekim od ciebie!“
Mało jest takich, którzy by byli gotowi pójść za Panem.

Wziąłem krzyż swój, Panie Jezu,
Rzucam świat, by z Tobą iść.
Nagi, opuszczony, biedny —
Wszystkim jesteś mi od dziś.
Precz ambicje ulubione,
To, com pragnął, o czym śnił,
Moje skarby niezmierzone
Z Bogiem, w Niebie będę żył!
Niech mnie darzy świat ten wzgardą —
Mistrz to samo przeżył też,
Więc nie ludziom będę ufał —
Panu, serce moje, wierz.
Gdy Ty, Panie, się uśmiechniesz,
W sercu moim miłość gra.
Niech się pieni wróg i wścieka,
Niebem żyje dusza ma!
H. F. LYTE



















Rozdział 4.

UCZNIOWIE SĄ SZAFARZAMI

Przeczytaj Łuk. 16,1—13.

Przypowieść o niesprawiedliwym szafarzu była skiero­wana pod adresem uczniów Pana Jezusa. W przypowieści tej Pan Jezus przedstawia zasady, które obowiązują po wszystkie czasy tych, którzy chcą być Jego uczniami. Przede wszyst­kim uczniowie Pana Jezusa są w gruncie rzeczy sza­farzami, którym powierzona jest opieka nad własnością i nad sprawami swojego Mistrza i Pana tutaj na ziemi.
Przypowieść ta najeżona jest całym mnóstwem trudności. Wydaje się ona zalecać nieuczciwość i krzywe drogi. Jeśli jednak rozumie się ją we właściwym świetle, jest pełna głę­bokiej nauki.
Pokrótce historia ta przedstawia się następująco: Bogaty właściciel zatrudnił pewnego człowieka, polecając mu za­jąć się jego sprawami, jego interesami. Z biegiem czasu pan dowiedział się, że człowiek ten trwonił jego pieniądze. Natych­miast zażądał od niego pokazania mu ksiąg i zwolnił go z pracy.
Ale wówczas pracownik ten zdał sobie sprawę, że jego przy­szłe koleje losu przedstawiają się raczej ponuro. Już był zbyt stary, aby się podjąć ciężkiej fizycznej pracy, a wstydził się żebrać. Tak więc ułożył plan, którego realizacja miała mu za­pewnić przyjaciół w dniach leżących przed nim. Poszedł do jed­nego klienta swego pana i zapytał: „Ileś winien panu memu?“ A on rzekł: „Sto barył oliwy“. Wtedy szafarz mu rzekł tak: „No dobrze, zapłać tylko połowę, a będziemy to uważali za sprawę już załatwioną“. A potem poszedł do drugiego i zapy­tał: „A ty ile jesteś winien panu memu?“ Klient odpowiedział: „Sto korcy pszenicy“. A wtedy szafarz odpowiedział temu klientowi tak: „No dobrze, zapłać mi za 80, a będziemy uwa­żali, że rachunek jest już załatwiony“.
Rzeczą jeszcze bardziej zaskakującą i niepojętą aniżeli sama czynność tego nieuczciwego szafarza jest to, co o nim powiedział jego pan — chwaląc go jeszcze — o czym czytamy w wierszu ósmym: „Pochwalił pan szafarza niesprawiedliwe­go, że roztropnie uczynił, bo synowie tego świata roztropniejsi są od synów światłości w rodzaju swoim“.
Jakże mamy rozumieć to pozorne pochwalenie nieuczci­wości w sprawach gospodarczych?
Jedna rzecz jest pewna: ani pan tego człowieka, ani nasz Pan, nie pochwalał tego rodzaju spaczenia charakteru. Na pierwszym miejscu to właśnie, że był nieuczciwy, spowodo­wało, że pan mu wypowiedział posadę. Żadna sprawiedliwa osoba nie mogłaby pochwalić takiego oszustwa i niewierności. Jeśli ta przypowieść uczy nas czegokolwiek, to jednej rzeczy na pewno nas nie uczy, a mianowicie, nie może nam podawać oszukaństwa jako czegoś godnego pochwały. Można by nato­miast tego niesprawiedliwego szafarza pochwalić za jedną tylko rzecz, a mianowicie za to, że planował na przyszłość. Podjął pewne kroki, aby z chwilą kiedy jego szafarstwo się zakończy, mieć przyjaciół. Akcja jego odnosiła się więc do okresu „późniejszego“, a nie do okresu „teraźniejszego“.
W tym leży cała nauka tej przypowieści. Ludzie tego świa­ta robią wszystko, co jest w ich mocy, aby zabezpieczyć się na dni leżące przed nimi. Jedyną przyszłością, o którą się mart­wią, jest ich stary wiek, ich lata emerytalne. Pracują więc bardzo pilnie, aby zapewnić sobie wygody, dobre warunki i wolność od zmartwień wtedy, gdy nie będą w stanie praco­wać zarobkowo. Wszelkimi sposobami starają się zabezpieczyć swą starość.
Pod tym względem ludzie niezbawieni są mądrzejsi ani­żeli chrześcijanie. Aby jednak zrozumieć w jakim sensie są mądrzejsi, musimy najpierw sobie uświadomić, że przyszłość chrześcijanina — to nie jest życie tutaj, na ziemi, ale w Nie­bie — i to stanowi decydujący moment. Dla niewie­rzącego przyszłość to czas między teraźniejszością a grobem. Natomiast przyszłość dziecięcia Bożego to cała wieczność z Chrystusem!
Przypowieść uczy nas zatem, że nieodrodzeni ludzie są mądrzejsi i bardziej czynni i jakby agresywniejsi w przygoto­waniach dla życia tutaj na ziemi, aniżeli chrześcijanie — jeśli chodzi o ich przyszłość w Niebie.
Na tym właśnie tle Pan Jezus przedstawia praktyczne wnioski z tej lekcji. Oto co powiada Pan:
I ja wam powiadam, czyńcie sobie przyjaciół z mamony niesprawiedliwości, aby gdy umrzecie, przyjęli was do wiecz­nych przybytków“ (Łuk. 16,9).
Mamoną niesprawiedliwości są pieniądze, albo jakieś inne materialne dobra, które posiadamy. Tych rzeczy możemy uży­wać w celu pozyskania dusz dla Chrystusa. Ludzie, których pozyskujemy poprzez wierne używanie naszych pieniędzy, na­zwani są tutaj „przyjaciółmi“. Nadejdzie dzień, w którym usta­niemy, to znaczy umrzemy, albo zostaniemy zabrani do Nieba przez Chrystusa, gdy przyjdzie na powietrze, aby zabrać Ko­ściół. Przyjaciele zaś, których zdobyliśmy przez mądre używa­nie naszych materialnych dóbr, będą wówczas jak gdyby nie­biańskim komitetem powitalnym, który nas przyjmie z rado­ścią do wiecznych przybytków.
I oto sposób w jaki mądrzy szafarze planują na przy­szłość: nie przez spędzanie swojego króciutkiego życia na próż­nym szukaniu zabezpieczenia na ziemi, ale w pełnym pasji sta­raniu się o to, aby być otoczonym przyjaciółmi w Niebie, i to tymi, których zdobyli dla Chrystusa również przez swoje pie­niądze. Pieniądze te bowiem zamienione zostały na Biblie, No­we Testamenty, traktaciki, wyjątki ze Słowa Bożego i inną chrześcijańską literaturę. Pieniądze, które zostały użyte, aby popierać misjonarzy i innych chrześcijańskich pracowników. Pieniądze, które dopomogły w opracowaniu chrześcijańskich programów radiowych i innych godnych poparcia chrześcijań­skich poczynań. Krótko mówiąc są to te pieniądze, które zo­stały użyte dla rozszerzenia Ewangelii. Jedynym sposobem, aby składać swoje skarby w Niebie, jest używanie ich na coś, co pójdzie do Nieba.
Z chwilą, kiedy chrześcijanin zdaje sobie sprawę z tego, że jego materialne dobra mogą być użyte dla zbawienia kosz­townych dusz, natychmiast traci swoją miłość do rozmaitych „rzeczy“ tego świata. Luksus, bogactwo, materializm i prze­pych stają się mu kwaśne i gorzkie. Odtąd w sercu jego po­wstaje gorące pragnienie, aby mamona niesprawiedliwości przemieniała się przez alchemię Bożą na wielbicieli Baranka, którzy by Go wielbili na wieki wieków. Jego całe serce po­chłonięte jest wykonaniem takiego dzieła w życiu ludzi, które by przyniosło wieczną chwałę Bogu i wieczne błogosławieństwo tymże ludziom. Odczuwa odtąd coś z pragnienia Rutherforda, które zostało wyrażone w "wierszyku Anny R. Cousin:
Ach, gdy jedna dusza z Bielska
Spotka mnie u Pańskich stóp,
Radość będzie to nadziemska —
Raj podwójny — chwałą Bóg!”

Dla takiego człowieka wszelkie diamenty, rubiny i perły, wszystkie depozyty bankowe, wszystkie polisy ubezpieczenio­we, wszystkie domy, przyjemności, okręty i wspaniałe samo­chody są tylko mamoną niesprawiedliwości. Gdy są użyte dla samego siebie, giną, w miarę jak się je używa. Jeśli jednak użyte są dla Chrystusa, przynoszą dywidendę przez całą wiecz­ność.
Sposób w jaki postępujemy z dobrami materialnymi, a tak­że to, czy i w jakim stopniu się ich kurczowo trzymamy — oto, co stanowi prawdziwą próbę charakteru. Pan nasz podkreśla to w wierszu dziesiątym tego rozdziału: „Kto wierny jest w ma­łym, i w wielu wiernym jest, a kto w małym niesprawiedliwy, i w wielu niesprawiedliwym jest“.
Tutaj tą bardzo małą rzeczą jest szafarstwo w sprawach materialnych. Ci, na których można polegać, to ci, którzy używają tych rzeczy dla chwały Bożej i ku błogosławieństwu dla swoich współbliźnich. Natomiast nierzetelnymi i niewier­nymi są ci, którzy używają swoich dóbr dla własnej wygody, dla luksusowego życia i dla egoistycznego używania przyjem­ności. Jeśli jakiemuś człowiekowi nie można zaufać w tych małych rzeczach, to znaczy w rzeczach materialnych, jakże mu będzie można zaufać w wielkich sprawach, to znaczy w szafarstwie sprawami duchowymi? Jeśli jakiś człowiek jest nie­wierny i nierzetelny w sprawach mamony niesprawiedliwości, jakżeż można spodziewać się po nim, aby był wiernym słu­gą Chrystusa i aby był wiernym szafarzem tajemnic Bożych? (1 Kor. 4,1).
Stąd też Zbawiciel argument ten rozwija jeszcze dalej w wierszu następnym, jedenastym:
Jeśli więc w niesprawiedliwej mamonie byliście niewier­ni, któż wam powierzy prawdziwą wartość?“
Ziemskie skarby nie są prawdziwym bogactwem. Ich war­tość jest chwilowa i ograniczona. Prawdziwymi skarbami są natomiast skarby duchowe, ich wartość bowiem nie może być zmierzona i nigdy się nie skończy. Jeśli nie można jakiemuś człowiekowi zaufać, gdy chodzi o obchodzenie się z material­nymi dobrami, to nie może oczekiwać, aby Bóg mu zaufał i powierzył jakieś duchowe dobra, czy to w tym życiu, czy też skarby w Niebie. I raz jeszcze nasz Pan argument ten rozwija w wierszu dwunastym:
I jeśliście w cudzym wierni nie byli, któż wam da to, co jest wasze?“
Dobra materialne nie są naszą własnością, należą one do Boga. Wszystko, co posiadamy, jest tylko powierzonym nam przez Boga świętym szafarstwem. Naszą własnością nazwać mo­żemy jedynie owoce pilnych studiów i naszej służby tutaj, a potem nagrodę za wierne szafarstwo — tam.
Jeśliśmy się nie okazali ludźmi, na których można pole­gać w szafowaniu Bożą własnością, to nie możemy się spodzie­wać, aby nam wolno było wejść w głębię prawdy Bożego Sło­wa w tym życiu, czy też otrzymać nagrodę w życiu przy­szłym.
Z wielkim naciskiem Pan podsumowuje wreszcie naukę całej tej przypowieści w następnym, trzynastym wierszu:
Żaden sługa nie może dwom panom służyć, gdyż albo jednego będzie miał w nienawiści, a drugiego będzie miłował, albo jednego trzymać się będzie, a drugim pogardzi. Nie mo­żecie Bogu służyć i mamonie“.
Nie jest rzeczą możliwą, aby serce rozdzielić na dwoje. Uczeń nie może żyć dla dwóch światów. Szafarz albo miłuje Boga, albo mamonę. Jeśli miłuje mamonę, to nienawidzi Bo­ga. Proszę zwrócić uwagę na to, że słowa te były skierowane do uczniów, a nie do niezbawionych!

Rozdział 5.

GORLIWOŚĆ

Uczniowi można przebaczyć jeśli nie wykazuje wielkich zdolności umysłowych, można mu również wybaczyć jeśli nie posiada wybitnej siły fizycznej. Nie można natomiast w żad­nym wypadku wybaczyć uczniowi braku pilności i zapału. Jeśli serce jego nie pała aż do czerwoności pasją i ogromną miłością dla Zbawiciela, to jest on przed Jego obliczem nie­jako potępiony.
Przecież chrześcijanie są uczniami Tego, o którym powie­dziano: „Gorliwość o dom twój zżarła mię“ (Jan 2,17). Zbawiciel był całkowicie pochłonięty gorącą pasją dla sprawy Bożej, dla Jego planów i zamierzeń. Dlatego też pomiędzy ty­mi, którzy chcą nazywać się — i faktycznie być uczniami Pana Jezusa, nie ma miejsca dla ludzi połowicznego serca.
Pan Jezus żył w stanie ustawicznego duchowego' napięcia. Wynika to z Jego słów zapisanych w Ewangelii według Łu­kasza, w 12-tym rozdziale, 50-tym wierszu: „Ale muszę być chrztem ochrzczony; i jakże mi tęskno, aż się to wykona!” A potem wyraża się to także w pamiętnej wypowiedzi: „Ja muszę wykonywać dzieło tego, który mnie posłał, dopóki dzień jest. Idzie noc, gdy nikt nie będzie mógł działać“ (Jan 9,4).
Pan Jezus wydaje również świadectwo o gorliwości Jana Chrzciciela mówiąc: „On to był świecą gorejącą i świecącą“ (Jan 5,35).
A jak ogromny zapał charakteryzował apostoła Pawła! Ktoś usiłował gorliwość jego życia przedstawić w takich krót­kich słowach:
Otóż mąż, któremu nie zależy na pozyskiwaniu przyjaciół, który nie ma nadziei ani pragnienia, aby posiadać dobra tego świata, którego bynajmniej nie boli utrata dóbr, który też nie troszczy się o sprawy tego życia, ani nie lęka się śmierci. Oto mąż, który nie posiada ani rangi, ani kraju, ani żadnych wy­magań życiowych; mąż jednej myśli — Ewangelii Chrystusa. Mąż jednego celu — chwały Bożej. Głupiec, a zadowolony z tego, aby być uważany za głupca dla Chrystusa. Zgadza się chętnie na to, aby być nazwanym entuzjastą, fanatykiem, mówiącym głupstwa, albo innymi jeszcze wymyślnymi obelgami, które ten świat mógłby wybrać, aby go nimi obrzucić. Ale niechby raczej pozostał takim człowiekiem bez tytułu, bo z chwilą, gdyby go nazwali kupcem, właścicielem domu, oby­watelem, mężem bogactwa, mężem tego świata, mężem nauki, albo nawet mężem inteligentnym, bo zniszczyłoby to komplet­nie prawdziwy charakter jego osobowości. Umarłby, gdyby nie mówił, a nawet gdyby miał umrzeć — będzie mówił. Nie od­poczywa, ale śpieszy poprzez lądy i morza, poprzez skały i bez­kresne pustynie. Woła głośno i nikogo nie oszczędza; nikomu też nie pozwala sobie przeszkodzić. Podnosi swój głos nawet będąc w więzieniu, a nie milczy także i wtedy, gdy szaleje bu­rza na oceanie. Świadczy nieustraszenie o prawdzie przed ra­dami i przed ukoronowanymi królami na tronie. Głos jego stłu­mić może tylko śmierć. A nawet w momencie śmierci, jeszcze w ostatniej chwili, zanim nóż miał oddzielić głowę jego od reszty ciała, mówi, modli się, świadczy i wyznaje, błaga i wal­czy, a wreszcie błogosławi temu okrutnemu ludowi“.
Podobne, pełne zapału i gorejące pragnienie służenia Bo­gu swojemu okazywali także i inni mężowie, którzy chcieli po­dobać się Bogu.

C. T. Studd pewnego razu napisał takie słowa:

Są tacy, co pragną żyć tylko w zasięgu
Dzwoneczka na wieży kościelnej,
Lecz ja pragnę służyć, ratując mych bliźnich,
Nawet dwa metry od bramy piekielnej".

Dziwny to był zbieg okoliczności, że właśnie artykuł na­pisany przez ateistę sprawił, że brat Studd oddał się bez reszty na służbę Bogu. Artykuł ten brzmi tak:
Gdybym ja rzeczywiście tak mocno wierzył, jak miliony mówią, że wierzą, iż znajomość i praktyka religii w tym ży­ciu wpływa na losy człowieka w życiu pozagrobowym, wów­czas religia dla mnie byłaby wszystkim. Odrzuciłbym radości ziemskie jako śmiecie, ziemskie troski jako głupstwa, i ziem­skie myśli i uczucia jako próżność. Religia stałaby się pierw­szą rzeczą, o której myślałbym budząc się i ostatnią, zanim sen zamknąłby moje powieki. Pracowałbym wyłącznie w jej sprawie; myślałbym tylko i jedynie o wieczności, a uważał­bym pozyskanie jednej duszy dla Nieba za rzecz tak cenną, że warto dla niej poświęcić całe życie, choćbym je miał spędzać w boleściach. Ziemskie konsekwencje nigdy nie zatrzymałyby mojej ręki, ani nie zamknęłyby moich warg. Ziemskie radości i ziemskie smutki nie zajmowałyby nawet przez jedną chwilę moich myśli. Usiłowałbym patrzeć tylko i wyłącznie na wiecz­ność i na nieśmiertelne istoty, które mnie otaczają, a które wnet miałyby być wiecznie szczęśliwe, albo na wieczność nie­szczęśliwe. Poszedłbym do ludzi tego świata działając bez przerwy we dnie i w nocy, a podstawowym tekstem moich kazań byłyby słowa: „CO POMOŻE CZŁOWIEKOWI, CHOĆ­BY CAŁY ŚWIAT POZYSKAŁ, A NA DUSZY SWOJEJ STRA­TĘ PONIÓSŁ?“
Dalszym mężem wielkiego zapału był John Wesley. On tak powiedział: „Dajcie mi stu ludzi, którzy miłują Boga z ca­łego serca i niczego się nie boją prócz grzechu, a poruszę świat“.
Jim Elliot, męczennik Ekwadoru, był prawdziwą płomien­ną pochodnią dla Jezusa Chrystusa. Pewnego dnia, gdy roz­myślał nad słowami Listu do Żydów 1,7: „Aniołów swoich czy­ni wiatrami, a sługi swoje płomieniem ognia“, zapisał następu­jące słowa w swoim dzienniczku:
Czy jestem naprawdę łatwopalny? Boże, uwolnij mnie od tych wstrętnych niepalących się azbestów, którymi są jakie­kolwiek inne rzeczy! Nasącz mnie Olejem Ducha, abym mógł się stać płomieniem! Płomień jednak jest tak przejściowy, czę­sto żyje tak krótko! Czyż ty możesz to znieść, o duszo moja? We mnie żyje Duch tego Wielkiego, który krótko żył, którego pożarła gorliwość o Dom Boży. Chcę być Twym paliwem, w tym racz mię poświęcić!”
Ostatni wiersz został zacytowany z pełnego żarliwości wiersza Amy Carmichael i nic dziwnego, że Jim Elliot z tego wiersza zaczerpnął natchnienie. Oto ten wiersz:

Uwolnij mię, Wodzu, od modlitw o spokój,
O ciszę — gdyś Ty żył wśród wichru i grzmotów;
Od lęku, gdym winien odważniej Cię prosić,
Od wahań, gdym wyżej powinien się wznosić.
Od jedwabistego „ja” uchroń, o Panie,
Żołnierza, na wierność co dał ślubowanie.
Nie tędy wszak droga do ducha tężyzny;
Tyś, Jezu, szedł przecież przez krzyż do
Ojczyzny!
Już nie chcę iść drogą mniejszego oporu —
Więc chroń mnie, Baranku, dla Twego honoru.
Daj silną nadzieję wśród rozczarowania
I ogień co przetrwa rozliczne zmagania,
Bym zaznać nie musiał tej ziemskiej sromoty —
Zwróć wzrok mój, o Panie, na dzieło Golgoty!
Daj miłość i nie daj się nigdy zniechęcić —
Chcę być Twym paliwem, w tym racz mię poświęcić!

Hańbą Kościoła w XX wieku jest to, że o wiele więcej za­pału widać pomiędzy członkami świeckich organizacji, czy członkami rozmaitych kultów religijnych, aniżeli pomiędzy chrześcijanami.
O ileż więcej powinniśmy wylewać samych siebie w peł­nej miłości, radości i ofiarności służbie dla swego uwielbionego Pana! Z całą pewnością — jeśli Pan Jezus jest czegokolwiek wart, to jest wart wszystkiego. A oto słowa Findlay’a: „Jeśli wiara chrześcijańska jest w ogóle warta tego, aby ją wyzna­wać, to warta jest tego, aby ją wyznawać w sposób heroiczny”.
A James Denney tak napisał: „Jeśli Bóg naprawdę uczynił w Chrystusie coś od czego zależy zbawienie świata i jeśli rzecz tę objawił, to jest obowiązkiem chrześcijańskim, aby nie tole­rować niczego, co ignoruje, zaprzecza, albo stara się w jakikol­wiek sposób wytłumaczyć, że to jest nieprawda“.
Bóg pragnie mieć takich ludzi, którzy całkowicie oddali się pod kontrolę Ducha Świętego. Innym ludziom będzie się może wydawało, że się upili winem. Ale ci, którzy się lepiej orientują, będą wiedzieli, że czynne jest w życiu tych ludzi to głębokie, potężne, zawsze za nami idące, a nigdy nie dające się ugasić pragnienie Boga.
Każdy człowiek pragnący być uczniem Pańskim winien wziąć sobie do serca konieczność posiadania w swym życiu świętego zapału wiary. Niechaj jego gorącym pragnieniem i dążeniem będzie to, by odpowiadać opisowi podanemu przez biskupa Ryle:
Człowiek gorliwy w religii jest na pierwszym miejscu człowiekiem jednej sprawy. Nie wystarczy o nim powiedzieć, że on jest poważny, serdeczny, bezkompromisowy, dokładny we wszystkim, wszystko całym sercem robiącym i pałającym w duchu. On widzi tylko jedną rzecz i o jedną rzecz tylko dba; jest pochłonięty tylko jedną sprawą, a tą sprawą jest podoba­nie się Bogu. Czy żyje, czy umiera, czy ma zdrowie, czy też jest chory, czy jest bogaty, czy też ubogi, czy podoba się lu­dziom, czy też ludziom się nie podoba, czy go uważają za mą­drego, czy też za głupca, czy go oskarżają, czy też go chwalą, czy jest szanowany, czy też pogardzany — o to wszystko czło­wiek prawdziwie gorliwy nie dba zupełnie. Płonie tylko jed­nym pragnieniem — a tym pragnieniem jest podobanie się Bogu i posunięcie naprzód sprawy Jego chwały. Jeśliby miał zostać pochłonięty — płonąc właśnie w ten sposób — zupełnie o to nie dba, przeciwnie — jest z tego zadowolony. Czuje, że podobnie jak lampa, stworzony jest po to, aby płonąć, a jeśli został pochłonięty procesem palenia się — wykonał pracę, do której Bóg go powołał. Taki człowiek zawsze znajdzie sferę działania dla swojego zapału. Jeśli nie może głosić Słowa, nie może pracować i ofiarować pieniędzy, będzie płakał, będzie wzdychał i modlił się. Tak, jeśli jest nawet biedakiem, jeśli musi leżeć ustawicznie na łożu choroby, to będzie sprawiał, że grzechowe koła obracać się będą z największą trudnością dlatego, że będzie się ustawicznie modlił o tych, którzy go otaczają. Jeśli nie może walczyć w dolinie — razem z Jozuem, to będzie wykonywał pracę Mojżesza, Aarona i Hura na pagór­ku. (Przeczytaj 2Mojż.17,9—13). Jeśli sam nie będzie mógł pracować, nie da Panu spokoju, aż pomoc zostanie uzyskana skądinąd i praca zostanie wykonana. To mam na myśli, gdy mówię o zapale zalecanym w religii“.











Rozdział 6.

WIARA

Nie jest rzeczą możliwą, aby być prawdziwym uczniem bez głębokiej wiary, nie poddającej w wątpliwość niczego, co dotyczy żywego Boga. Ten, który pragnie dokonać wielkich rzeczy dla Boga, najpierw musi z całą prostotą w pełni Mu zaufać. Hudson Taylor tak się wyraził: „Wszyscy olbrzymi Boży byli słabymi ludźmi, którzy tylko dlatego uczynili wielkie rzeczy dla Boga, ponieważ liczyli się z Nim, a także z tym aktem, że Bóg jest z nimi“.
Prawdziwa wiara zawsze oparta jest na jakiś obietnicach Bożych, na jakimś wyjątku z Jego Słowa. To jest rzeczą ogromnie ważną. Wierzący najpierw czyta albo słyszy o jakiejś obietnicy Pańskiej, potem Duch Święty obietnicę tę bierze i dostosowuje ją do potrzeby w jego sercu i w sumieniu w sposób bardzo osobisty. Chrześcijanin zdaje sobie wtedy sprawę z tego, że Bóg przemówił do niego bezpośrednio, a ufając w pełni Temu, który obiecał, i wierząc w niezawodność Jego Słowa, liczy się z obietnicą w taki sposób, jak gdyby już była wypełniona, i to nawet wtedy, gdy po ludzku mówiąc jest to czymś niemożliwym.
Albo być może chodzi tutaj o jakiś rozkaz raczej niż obietnicę — dla wiary nie ma to znaczenia. Jeśli Bóg rozkazuje, to On także daje potrzebną siłę. Jeśli On rozkazał Piotrowi chodzić po wodzie, to Piotr mógł być pewny, że potrzebna do tego moc zostanie mu dana (Mat. 14,28). Jeśli nam rozkazuje głosić Ewangelię wszelkiemu stworzeniu, możemy być pewni, że dana nam będzie po temu konieczna łaska (Marka 16,15).
Wiara nigdy nie działa w sferze rzeczy możliwych. Nie ma w tym żadnej chwały Bożej, jeśli robimy tylko takie rzeczy, które są — po ludzku mówiąc — możliwe. Wiara rozpo­czyna się tam, gdzie moc człowieka się kończy. George Müller powiedział tak: „Polem działania wiary jest kraina, której gra­nice rozpoczynają się w miejscu, gdzie możliwości ustają, a wzrok i rozum zawodzą“.
Wiara mówi tak: „Jeśli coś, co ludzie określają jako „nie­możliwe” — jest jedyną przeszkodą, wówczas sprawa zostanie załatwiona!“
A oto wypowiedź innego męża Bożego, C. H. Mackintosh’a: „Wiara wprowadza na widownię Boga i dlatego najzupełniej nie zna takiego słowa jak „trudności“. Ba — śmieje się z nie­możliwości. W ocenie wiary, Bóg jest wspaniałą odpowiedzią na wszystkie pytania i cudownym rozwiązaniem wszelkich trud­ności. Wiara z wszystkim zwraca się tylko do Niego. Wiara wie, że Bóg jest we wszystkim wystarczającym. Znajduje ona wszystkie swoje bogactwa w Nim. Niewiara powiada: „W jaki sposób takie rzeczy mogą się stać?“ Niewiara jest pełna trosz­czenia się: „Jak to będzie?“ Ale wiara ma jedną wielką odpo­wiedź na dziesiątki tysięcy takich pytań — a tą odpowiedzią jest: „Bóg“.
Po ludzku mówiąc, było rzeczą niemożliwą dla Abrahama i dla Sary mieć dziatki. Ale Bóg obiecał, że będą mieli syna, a dla Abrahama była tylko jedna niemożliwość — a tą nie­możliwością było, aby Bóg mógł skłamać.
Oto, co czytamy w czwartym rozdziale Listu do Rzymian od wiersza 18 do 21: „Abraham przeciw nadziei w nadzieję uwierzył, że się stanie ojcem wielu narodów według tego, co powiedziano: tak będzie nasienie twoje, i nie osłabł w wierze, i nie zważał na ciało swoje już obumarłe, mając około stu lat, ani na obumarły żywot Sary. O obietnicy też Bożej nie wątpił przez niedowiarstwo; ale wzmocnił się wiarą i dał chwałę Bogu, będąc zupełnie pewnym, że cokolwiek On obiecał, ma moc to uczynić“.

Na obietnicę wiarą patrz, ku Panu stale dąż,
Z niemożliwości śmiejąc się — „Tak będzie!” —
wołaj wciąż.

Nasz Bóg jest Bogiem, który niejako specjalizuje się w nie możliwościach (Łuk. 1,37). Nic nie jest za trudne dla Nie­go (1 Mojż. 18,13). „Co niemożliwe jest u ludzi, możliwe jest u Boga“ (Łuk. 18,27).
Jako swoją zasadę wiara przyjmuje słowa zapisane w Ewangelii Marka 9,23: „Wszystko jest możliwe wierzącemu“. I wraz z Pawłem wykrzykuje: „Wszystko mogę w tym, który mnie wzmacnia — w Chrystusie” (Fil. 4,13).

Zwątpienie wskazuje na różne przeszkody —
Dla wiary otwiera się droga!
Zwątpienie chce nocą nastraszyć okropną —
Przed wiary dniem pierzcha już trwoga!
Zwątpienie się lęka do przodu krok zrobić —
Lecz wiara radośnie mknie w górę;
Zwątpienie się pyta: „Któż wierzy prawdziwie?”
Ja!!” — święci wołają wraz, chórem!

Wiara niekiedy nie wydaje się być „rozumną“, a to dla tej przyczyny, że ma do czynienia ze sferą ponad naturalną i Bożą. Nie było rzeczą „rozumną“ z ludzkiego punktu widze­nia, że Abraham wyszedł, nie wiedząc dokąd idzie — ale po prostu był posłuszny Bożemu rozkazowi (Żyd. 11,8). Nie było to rzeczą „mądrą“ ze strony Jozuego, aby zaatakować Jery­cho — bez żadnej broni, która by mogła siać śmierć naokoło (Joz. 6,1—20). Ludzie tego świata śmialiby się z takiej „nie­trzeźwości“, z takiego „szaleństwa“ — ale ono było skuteczne.
A jednak wiara jest najbardziej rozumną rzeczą. Cóż bo­wiem może być rozumniejszego nad to, aby stworzenie zaufało swojemu Stwórcy? Czyż jest szaleństwem wierzyć Temu, któ­ry nie może ani kłamać, ani zawieść, ani się pomylić. Ufanie Bogu jest najmądrzejsze, najracjonalniejszą i najsłuszniej­szą rzeczą, jaką człowiek może w ogóle uczynić. Nie jest to żadne skakanie w ciemność. Wiara żąda najpewniejszych do­wodów — i znajduje je w nieomylnym Słowie Bożym. Jeszcze nie było takiego człowieka, który by zaufał Mu nadaremnie, ani nigdy takiego nie będzie. Wiara w Pana nie ma w sobie najmniejszego nawet elementu ryzyka.
Wiara też prawdziwie uwielbia Boga, gdyż daje Mu właści­we miejsce — jako Temu, który jest godzien całkowitego zau­fania. Z drugiej zaś strony niewiara pozbawia Boga należnej Mu czci, zarzuca Mu kłamstwo (1 Jan 5,10) i jakoby ogranicza Świętego Izraelskiego (Psalm 78,41).
Wiara również daje człowiekowi jego właściwe miejsce — jako temu, który prosi w pokorze, schylony, w prochu przed Królem i Panem wszystkiego.
Wiara jest czymś przeciwnym widzeniu. Apostoł Paweł przypomina nam, że „chodzimy wiarą, a nie widzeniem“ (2 Kor. 5,7). Chodzenie widzeniem, kierowanie się wzrokiem, ma miej­sce wtedy, gdy mamy widoczne środki utrzymania, dostateczne rezerwy na przyszłość, gdy używamy ludzkiej mądrości, aby się upewnić, że nie będziemy mieli jakichś ukrytych niebez­pieczeństw, które leżą przed nami, ani też nie będziemy robili czegokolwiek z punktu widzenia ryzyka. Chodzenie wiarą na­tomiast jest czymś wręcz przeciwnym: jest to poleganie wy­łącznie na Bogu, chwila za chwilą. Ciało wzbrania się ze stra­chem przed takim położeniem, aby być zawsze całkowicie uza­leżnionym od niewidzialnego Boga i stara się zawsze zabezpie­czyć, mieć jak gdyby poduszkę na wypadek jakiegoś upadku lub straty. Gdy nie może widzieć dokąd idzie, 'wtedy skłonne jest do tego, aby się kompletnie nerwowo załamać. Wiara nato­miast kroczy naprzód w posłuszeństwie Słowu Bożemu, wznosi się ponad okoliczności życia i ufa Panu, że On zaspokoi wszyst­kie potrzeby.
Każdy uczeń Pański, który postanawia chodzić wiarą, mo­że być pewny, że wiara jego będzie doświadczana. Wcześniej czy później dojdzie do końca swoich ludzkich możliwości i sił. W swojej biedzie będzie miał pokusę, aby zaapelować do swoich współbraci, do ludzi — ale jeśli prawdziwie ufa Panu, będzie patrzył tylko na Boga.
A oto, co pisze C. H. Mackintosh: „Jest to odchodzenie od życia wiary, gdy kiedykolwiek moje potrzeby bezpośrednio lub pośrednio nawet objawiam jakiejś ludzkiej istocie, a przez to pozbawiam należnej czci Boga. Właściwie jest to zdradzanie Go. Jest to równoznaczne z powiedzeniem: „Bóg mnie zawiódł — muszę się więc zwrócić do moich współbliźnich o pomoc“. Oznacza to opuszczenie żywych źródeł, aby się zwrócić do dziurawych studni. Oznacza to stawianie stworzenia pomiędzy moją duszą i Bogiem, a w ten sposób obrabowuję moją duszę z obfitego błogosławieństwa, a Boga pozbawiam chwały, która Mu się należy“.
Normalnym nastawieniem ucznia Pańskiego jest pragnie­nie, aby wiara jego rosła (Łuk. 17,5). Uczeń już zaufał Chrystu­sowi — jeśli chodzi o zbawienie, a teraz usiłuje rozszerzyć te dziedziny swojego życia, które chce poddać Pańskiej kontroli. Jeśli przed nim staje choroba, próby, tragedie, śmierć najdroż­szych — wtedy poznaje Boga w nowy sposób, jeszcze bardziej osobisty, jeszcze bliższy, a wiara jego się wzmacnia. Doświad­cza prawdziwości tej obietnicy: „Tedy poznawszy Pana starać się będziemy, abyśmy go więcej poznali“ (Ozeasz 6,3). W im większym stopniu uczeń Pański stwierdza, że Bóg godzien jest zaufania, tym gorliwiej będzie starał się zaufać Mu, że dokona jeszcze większych spraw.
Wiara przychodzi przez słuchanie, a słuchanie przez Słowo Boże. Dlatego też uczeń Pański powinien pragnąć napełnienia obficie Słowem Bożym i czytać Pismo Święte — studiować je, uczyć się go na pamięć, rozmyślać o nim we dnie i w nocy. Słowo Boże jest jego mapą i jego kompasem, jego przewodni­kiem i jego pociechą. Jest jego lampą i jego światłem.
W życiu wiary zawsze możemy robić postępy. Gdy czy­tamy o tym, co zostało dokonane przez wiarę, zdajemy sobie sprawę z tego, że jesteśmy jak małe dzieci bawiące się nad brzegiem bezmiernego oceanu. Szczególnie w jednym rozdziale, a mianowicie w jedenastym rozdziale Listu do Żydów, czyta­my o wspaniałych wyczynach wiary. Dochodzą one do punktu kulminacyjnego w wierszach 32—40:
I cóż jeszcze mam mówić? Zabraknie mi czasu, gdybym miał opowiadać o Gedeonie, i o Baraku, i o Samsonie, i o Jeftem, i o Dawidzie, i o Samuelu i o prorokach, którzy przez wiarę zwalczali królestwa, wymierzali sprawiedliwość, dostę­powali obietnic, lwom paszczęki zamykali, gasili moc ognia, uniknęli ostrza miecza, stawali się mocnymi w niemocy, by­wali mężnymi na wojnie, wojska obce zmuszali do ucieczki. Niewiasty otrzymywały umarłych swoich zmartwychwsta­łych, inni zaś byli zamęczeni, nie przyjąwszy uwolnienia, aby lepszego dostąpić zmartwychwstania. Drudzy zaś doznali po­śmiewiska i biczowania, a do tego i więzów i więzienia; byli kamienowani, piłą przecierani, kuszeni, mieczem zabijani, błąkali się w owczych i kozich skórach, znosząc niedostatek, ucisk, cierpienia. Ci, których świat nie był godzien, tułali się po pustyniach i górach i jaskiniach i po rozpadlinach ziemi. A ci wszyscy, świadectwo otrzymawszy przez wiarę, nie do­stąpili obietnicy, dlatego, że Bóg przeznaczył co do nas coś lepszego, aby oni bez nas nie stali się doskonałymi“.
I jeszcze jedno słowo na koniec. Już wspominaliśmy, że uczeń Pański, który chodzi wiarą, bez wątpienia będzie uważany przez ludzi tego świata za jakiegoś marzyciela albo fa­natyka, a będą mówić o nim w ten sposób nawet i inni chrześ­cijanie!... Ale dobrze jest pamiętać o jednej rzeczy, a pisze o tym C. H. Mackintosh: „Wiara, która umożliwia danemu człowiekowi „chodzenie z Bogiem“,' umożliwia mu równocześnie oceniać we właściwy sposób myśli innych ludzi“.



Rozdział 7.

MODLITWA

Jedyną, całkowicie zadowalającą księgą, która kiedykol­wiek została napisana na temat modlitwy, jest Biblia. Czytanie wszystkich innych rozpraw pozostawia w nas uczucie, że ist­nieją jeszcze głębie, które nie zostały osiągnięte i wyżyny, do których się nie zdołano wzbić. Nie możemy oczywiście mieć nadziei, ażeby w tej książce coś jeszcze poprawić po wy­siłkach innych autorów. Możemy tylko jednej rzeczy dokonać, a mianowicie podsumować pewne ważne zasady dotyczące modlitwy, szczególnie zaś te, które mają związek z życiem prawdziwego ucznia Pana Jezusa Chrystusa.

  1. NAJLEPSZA MODLITWA WYPŁYWA Z GŁĘBOKIEJ WEWNĘTRZNEJ POTRZEBY.

Wszyscy doświadczyliśmy prawdziwości tego twierdzenia. Gdy nasze życie jest spokojne i wygodne, to modlitwy nasze mają tendencję stawać się nudne i bez wyrazu. Ale gdy przy­chodzimy do jakiegoś kryzysu, do chwili niebezpieczeństwa, do poważnej choroby, albo ciężkiego bólu serca w związku z odejściem ukochanej osoby — wówczas nasze modlitwy sta­ją się gorące i żywotne. Ktoś tak się wyraził: „Strzała, która ma dotrzeć do Nieba, musi być wypuszczona z łuku napiętego w całej pełni“. Poczucie pilności, bezbronności, poczucie wiel­kiej potrzeby — oto łono, w którym rodzą się najlepsze mo­dlitwy.
Niestety większość naszego życia spędzamy na usiłowaniu, aby otulić się poduszkami, które by nas uchroniły od wszel­kich prób i niebezpieczeństw. Używając bardzo sprytnych metod, których nie powstydzono by się w handlu, zaopatrujemy się w wygodne rezerwy na wypadek wszelkiej możliwej trud­ności. Przez zwyczajną ludzką chytrość, przebiegłość i mądrość dochodzimy do takiego punktu, w którym stajemy się bogaci i pełni dóbr, tak że nie potrzebujemy niczego. A potem się dziwimy, dlaczego nasze życie modlitewne jest takie płytkie i pozbawione żywotności, i dlaczego żaden ogień nie spada z nieba. Gdybyśmy chodzili prawdziwie wiarą zamiast widze­niem, wówczas nasze modlitwy zostałyby zrewolucjonizowane.
  1. JEDNYM Z WARUNKÓW SKUTECZNEJ MODLITWY JEST PRZYBLIŻANIE SIĘ I PRZYSTĘPOWANIE DO BOGA „ZE SZCZERYM SERCEM“ (Żyd. 10,22).

Znaczy to, że mamy być szczerzy i rzetelni przed Panem. Nie śmie w nas być żadnej obłudy. Jeśli chcemy warunek ten spełnić, to nie będziemy nigdy prosić Boga, aby uczynił coś, co możemy sami wykonać. Na przykład nigdy nie będzie­my prosić Go o dostarczenie jakiejś ilości pieniędzy na daną sprawę Bożą, jeśli posiadamy nadwyżki, czy jakieś fundusze, które moglibyśmy użyć właśnie na ten cel. Bóg nie da się z siebie naśmiewać. On nie odpowiada na modlitwy, jeśli już nam dał odpowiedź, a my nie jesteśmy gotowi tej odpowiedzi użyć.
Podobnie nie powinniśmy nigdy prosić Pana, aby posłał innych do wykonania dzieła, którego nie jesteśmy gotowi wy­konać sami. Tysiące modlitw wzniesiono na intencję muzuł­manów, Hindusów, buddystów. Ale gdyby wszyscy ci, którzy się modlili, byli przygotowani na to, aby Bóg użył ich w osiąg­nięciu tych ludzi, wtedy historia chrześcijańskich misji byłaby może bardziej zachęcająca.

  1. MODLITWA POWINNA BYC PROSTA, PEŁNA WIARY I NIE ZADAJĄCA ŻADNYCH PYTAŃ.

Jest rzeczą zbyt łatwą, aby się zaangażować głęboko w teo­logiczne problemy związane z samą modlitwą, ale to tylko przytępia duchowy zmysł. O wiele lepiej jest modlić się, ani­żeli rozwiązywać wszystkie tajemnice związane z modlitwą. Niechaj doktorzy teologii subtelnie uplatają swoje teorie do­tyczące modlitwy, ale prosty wierzący niechaj raczej szturmem zdobywa bramy Nieba z dziecięcą ufnością i wiarą. Augustyn swego czasu tak powiedział: „Prostaczkowie zdobywają Niebo siłą; ale my z całą naszą uczonością nie podnosimy się ponad poziom ciała i krwi“.

Pan wysłuchuje modły me —
Choć nie wiem jak to czyni...
Posyła wierne Słowo Swe:
Nie gardzę modły twymi!”
I nie wiem czy odpowie wnet,
Więc chcę cierpliwie czekać,
Aż na Swój sposób wyrwie z bied —
Nie będzie długo zwlekać!
Więc w Pańskiej ręce modły me
Zostawię sercem całym,
Ufając, że mnie zbawić chce,
Choć jestem dzieckiem małym.
LOLA C. HENSON.

  1. ABY ZDOBYĆ PRAWDZIWĄ MOC W MODLITWIE.

Niczego przed Panem nie ukrywaj, niczego nie zatrzymuj dla siebie, ale wszystko oddaj Panu. Bądź poddany Chrystu­sowi. Całkowicie się poświęć pracy dla Niego. Opuść wszyst­ko, aby iść za twoim Zbawicielem. Uwielbianie Boga, które koronuje Chrystusa Panem, jest tęgo rodzaju oddawaniem Mu czci, które On najbardziej miłuje i do którego najchętniej się przyznaje.

  1. PAN BÓG SZCZEGÓLNIE WTEDY PRZYPISUJE WY­SOKĄ WARTOŚĆ NASZYM MODLITWOM, GDY NAS TO COŚ KOSZTUJE.

Ci, którzy wcześnie rano wstają, cieszą się społecznością z Tym, który także wcześnie rano wstawał, aby otrzymywać nowe instrukcje na dany dzień od Ojca Swojego. Podobnie i ci, którym tak bardzo na sprawie Bożej zależy, że są gotowi całą noc się modlić — radują się z mocy w Bogu, której nie można zaprzeczyć. Modlitwa, która nic nie kosztuje — nic nie jest warta. Jest to tylko po prostu jakiś produkt uboczny taniego chrześcijaństwa.
Nowy Testament bardzo często łączy modlitwę z postem. Wstrzymywanie się od przyjmowania pokarmu może być wartościową pomocą w duchowych ćwiczeniach. Z ludzkiej strony powiększa ono jasność umysłu, koncentrację i bystrość myśli w czasie modlitwy. Jeśli chodzi o Pana, wydaje się, że szczególnie chętnie wysłuchuje modlitwę wtedy, jeśli ją sta­wiamy na pierwszym miejscu, nawet przed koniecznym dla ciała posiłkiem.



  1. UNIKAJ SAMOLUBNYCH MODLITW.

Prosicie, a nie otrzymujecie, dlatego, że źle prosicie, abyście to na rozkosze swoje obracali“ (Jak. 4,3). Najwyższym naszym pragnieniem w modlitwach powinno być dobro sprawy Pańskiej. Na pierwszym miejscu powinniśmy modlić się tak: „Przyjdź Królestwo Twoje, bądź wola Twoja, jako w niebie tak i na ziemi“. Potem dopiero możemy dodać: „Chleba na­szego powszedniego daj nam dzisiaj“.

  1. POWINNIŚMY ODDAĆ HOŁD BOGU.

Prośmy Go o wielkie sprawy, ponieważ jest wielkim Bo­giem. A oto co pisze E. W. Moore, cytując równocześnie kró­ciutki wierszyk Johna Newtona: „Miejmy wiarę, aby oczeki­wać wielkich rzeczy od Boga”.

Bacz, żeś przed królewskim tronem —
Proś o wielkie zatem sprawy,
Nie odmówi ci z pewnością Bóg wszechmocny i łaskawy!
JOHN NEWTON

Jakże często zasmucaliśmy Pana naszego, spodziewając się od Niego tak mało! Byliśmy zadowoleni z otrzymywania ma­leńkich zwycięstw, małych osiągnięć, słabych pragnień — jeśli chodzi o wyższe sprawy, a tych, którzy nas słuchali, nie prze­konaliśmy bynajmniej o tym, że Bóg nasz jest wielkim Bo­giem. Nie oddaliśmy Mu chwały w oczach ludzi, którzy pozna­ją Go tylko patrząc na życie Jego wyznawców, a tymczasem życie to było tego rodzaju, że bynajmniej nie wzbudziło w nich pragnienia dowiedzenia się, skąd pochodzi ta moc, która w nich się objawia i która ich podtrzymuje. Niestety zbyt czę­sto nie powiedziano o nas tego, co powiedziano o apostole: „I chwalili Boga we mnie“.
  1. PRZED MODLITWĄ POWINNIŚMY UPEWNIĆ SIĘ, ŻE CZYNIMY WOLĘ BOŻĄ.

Potem dopiero powinniśmy się modlić, wierząc, że On nas wysłucha i odpowie na naszą modlitwę. W pierwszym Liście Jana w 5-tym rozdziale w wierszu 14 i 15, czytamy co nastę­puje: „I to jest ufność, którą mamy ku niemu, iż jeśli o co prosimy według woli jego, słyszy nas. A jeśli wiemy, że nas słyszy, o cokolwiek prosimy, tedy wiemy, że mamy od niego to, o co prosiliśmy“.
Modlić się w Imieniu Pana Jezusa oznacza modlić się we­dług Jego woli. Jeśli prawdziwie modlimy się w Jego imieniu, to jest to samo, jak gdyby On Sam w tym momencie wypowia­dał prośby nasze przed obliczem Boga, Ojca swojego. W Ewan­gelii Jana 14,13—14 czytamy: „I o cokolwiek prosić będziecie w imieniu moim, uczynię to, aby był uwielbiony Ojciec w Sy­nu. Jeśli o co prosić będziecie w imieniu moim, ja uczynię“. A w Ewangelii Jana 16,23 czytamy: „A dnia onego o nic py­tać mnie nie będziecie. Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: o cokolwiek prosilibyście Ojca w imieniu moim, da wam“. W Ewangelii Mateusza 18, 19—20 znajdujemy też taką wy­powiedź: „Nadto powiadam wam, jeśliby dwaj z was na ziemi uzgodnili swe prośby o jakąkolwiek rzecz, otrzymają ją od Ojca mojego, który jest w niebiesiech. Albowiem gdzie są dwaj albo trzej zgromadzeni w imię moje tam jestem w pośrodku nich“.
Samuel Ridout pisze: „Prosić w Jego Imieniu, oznacza, że sam Pan bierze nas za rękę i prowadzi nas w modlitwie do Boga, lub inaczej (jeśli wolno mi tak powiedzieć), że On sam klęczy obok nas, a Jego pragnienia płyną przez nasze serca. Oto co to znaczy w Jego Imieniu. Imię Jego to jest On Sam — to Jego natura! I dlatego modlić się w Imieniu Jezusa Chrystusa musi oznaczać modlenie się według Jego błogosławionej woli. Czyż mógłbym się modlić o co złego w Imię Syna Bożego? To, o co się modlę, powinno zawsze być w całej pełni wyrazem Jego natury. Czy czynię to, czy mogę uczynić to w modlitwie? Modlitwa powinna tchnąć mocą Ducha Świętego, odzwier­ciedlać umysł Chrystusowy i prag­nienie Chrystusa w nas i przez nas. Oby Pan zechciał nas nauczyć coraz więcej, jak się modlić w Jego Imieniu. Nie powinniśmy nawet pomyśleć o tym, aby zakończyć modlitwę bez wypowiedzenia tych słów ,,w błogo­sławionym Imieniu naszego Pana“, ale też cała nasza modlitwa, cała nasza prośba powinna być przesycona i powinna tchnąć błogosławionym Imieniem Pana Jezusa i wszystko winno się dziać w Jego Imieniu.

  1. NASZE ŻYCIE MODLITWY MA BYĆ PRAWDZIWIE SKUTECZNE.

W tym celu musimy żyć na bieżąco — jeśli chodzi o nasze rachunki z Bogiem. Mówiąc to mam na myśli, że grzech musi być zawsze wyznawany i zaniechany w momencie, gdy tylko zdajemy sobie sprawę, że wkracza do naszego życia. Psalmista w Psalmie 65,18 tak pisze: „Bym był patrzył na nieprawość w sercu moim, nie wysłuchałby był Pan“. Musimy pozostawać w Chrystusie. W Ewangelii Jana 15,7 czytamy: „Jeśli we mnie mieszkać będziecie i słowa moje w was mieszkać będą, cze­gokolwiek byście chcieli, proście, a stanie się wam.“ Osoba, która mieszka w Chrystusie, przebywa tak blisko Niego, że jest napełniona znajomością woli Bożej. Taki człowiek może się więc modlić z całą świadomością celu modlitwy i być pew­nym, że modlitwa jego zostanie wysłuchana. Z drugiej zaś strony pozostawanie w naszym Panu wymaga posłuszeń­stwa wobec Jego rozkazów. W I Jana 3,22 czytamy: „I o co­kolwiek byśmy prosili, otrzymamy od niego, bo przykazania Jego zachowujemy, i czynimy to, co się podoba przed obli­czem Jego“. Aby modlitwy nasze były usłyszane i wysłuchane, koniecznym jest właściwy stan duszy (I Jana 3,20).

  1. BEZ PRZESTANKU SIĘ MÓDLCIE
(1 Tes. 5,17).

Nie tylko powinniśmy pielęgnować modlitwę w pewnych określonych porach dnia. Powinniśmy rozwinąć w sobie takiego ducha modlitwy, abyśmy spoglądali ku Panu gdy idziemy uli­cą, gdy prowadzimy samochód, kiedy pracujemy przy biurku, czy w naszych domach. Klasycznym przykładem takiej spon­tanicznej modlitwy jest Nehemiasz. Czytamy o tym w Neh.2,4b. „Lepszą jest rzeczą mieszkać w ochronie Najwyższego“ (Psalm 91,1), albo jak inaczej można to tłumaczyć — w tajem­nym miejscu Najwyższego, aniżeli tylko chwilami, od czasu do czasu składać tam wizyty.
  1. MODLITWA NASZA POWINNA BYĆ KONKRETNEJ NATURY.

Tylko wtedy jeśli się modlimy o konkretne rzeczy, może­my się spodziewać otrzymania konkretnych odpowiedzi.
Modlitwa jest wspaniałym przywilejem. Dzięki niej mo­żemy (jak powiedział Hudson Taylor) nauczyć się w jaki spo­sób poruszać innym człowiekiem przez Boga.
J. H. Jowett pisze: „Jak wielkie usługi są w rękach na­szych — czynienie cudów — dzięki kosztownemu i przeboga­temu królestwu modlitwy! Dzięki niej możemy zanieść słońce do zimnych i ciemnych miejsc, możemy zapalić lampę nadziei w ciemnicy zwątpienia. Możemy zdjąć kajdany z rąk uwięzio­nych, możemy zanieść myśli o domu i cieple rodzinnym do dalekich krajów. Możemy zanieść niebiańskie krople orzeźwia­jące tym, którzy są duchowo omdleni, nawet wtedy, gdy znajdują się daleko od nas za morzami. Cuda dzieją się w od­powiedzi na modlitwę!“
Do tego inny pisarz, imieniem Wenham dodaje następujące świadectwo: „Głoszenie Słowa jest rzadkim darem, ale modli­twa jest jeszcze rzadszym. Głoszenie Słowa podobne jest do miecza, to jest do broni, którą można używać tylko w bez­pośrednim starciu, ale ci, którzy są daleko, nie mogą być tą bronią osiągnięci. Natomiast modlitwa jest jakby moździerzem, który strzela na daleką odległość i dlatego w niektórych oko­licznościach jest jeszcze skuteczniejsza“.

A oto wiersz Trencha:
Jak wielka, o Panie, zachodzi przemiana,
Gdy przed Twym obliczem uginam kolana;
Jak wielkie z mej duszy spadają ciężary —
Pustynia na ogród przemienia się wiary!
Klękamy — a wszystko ucicha w około,
Wstajemy — a zorza otacza nam czoło.
Klękamy w słabości i pełni boleści —
Wstajemy, by z mocą ogłaszać Twe wieści!
Więc czemu się sami i innych krzywdzimy,
I zamiast być mocni, się stale martwimy?
Wzdychamy, że troski nas ciężar przygniata,
Gdy mamy modlitwę — co w Niebo ulata.
Sprawiając i moc, i odwagę, i radość,
Bo Ty naszym prośbom uczynić chcesz zadość!















Rozdział 8.

BÓJ

Nawet gdybyśmy czytali Nowy Testament tylko od czasu do czasu, to trudno byłoby nie zdawać sobie sprawy z tego, że program Chrystusa na ziemi przedstawiony jest w nim bardzo często w postaci boju. Prawdziwe chrześcijaństwo jest czymś bardzo dalekim od tego, co oglądamy dzisiaj w tak zwanym chrześcijaństwie, które robi wrażenie jakiejś zabawy towarzy­skiej. Nie ma w nim niczego z tego życia w luksusie i szukaniu przyjemności, które na każdym kroku się objawiają w życiu naszym obecnie. Chrześcijaństwo jest raczej bojem na śmierć, nieustannym konfliktem z mocami piekła. Nikt nie jest godzien nawet nazywać się uczniem Pańskim, kto nie zdaje sobie z tego sprawy, że nastała bitwa i że nie ma odwrotu. W czasie wojny musi być jedność. Wtedy nie ma czasu na jakieś małe wzajemne kąsanie się, na jakieś partyzantki, za­zdrości, na jakieś podzielone gromadki, z których każda trzyma się lojalnie tylko siebie. „Żaden dom, który jest podzielony przeciwko sobie nie może się ostać“. Dlatego też żołnierze Chrystusa muszą być zjednoczeni, a droga do jedności pro­wadzi przez pokorę. O tym uczy całkiem wyraźnie List do Filipian rozdział 2. Jest rzeczą niemożliwą poróżnić się z czło­wiekiem prawdziwie pokornym. Potrzeba dwóch, aby nastała sprzeczka. „Samą tylko pychą człowiek zwady wszczyna” pisze Salomon. Tam, gdzie nie ma pychy, tam też nie ma miejsca dla sporów.
Wojna wymaga życia surowego i pełnego poświęcenia. Gdy wybucha jakaś wojna o szerokim zakresie oddziaływania, zawsze bywa wprowadzony system ograniczania się, kartek. Już najwyższy czas, aby chrześcijanie zdali sobie z tego sprawę, że jesteśmy w boju i że nasze wydatki muszą zostać ogra­niczone do minimum w tym celu, aby możliwie wszystkie na­sze rezerwy zostały rzucone na szalę zwycięstwa.
Niewielu jest takich, którzy sytuację tę rozumieją tak jasno jak pewien młody uczeń Pański, który się nazywał R.M. W roku 1960 był on wójtem klasy w pewnej chrześcijańskiej szkole w Ameryce. Podczas jego urzędowania zaproponowano, ażeby porobić pewne wydatki w związku z zazwyczaj urzą­dzaną zabawą klasową!... Aby kupić specjalne marynareczki i rozmaite prezenty. Ale R.M. nie zgodził się na to, gdyż takie wydatki, według jego zdania, nie były konieczne, a raczej pragnął, aby te pieniądze mogły zostać obrócone na cele Ewangelii i dlatego zrezygnował ze swego stanowiska wójta. W związku z tym napisał list do swoich współkolegów, który przepisany w szeregu odbitkach dotarł do ręki każdego z nich w dniu, w którym ogłoszona została jego rezygnacja i w któ­rym podał jej przyczyny. List ten brzmiał jak następuje:

Drodzy Koledzy!

Z chwilą kiedy sprawa zabaw klasowych, ubrań, żakie­cików i darów klasowych została przedstawiona zarządowi klasy, ja jako wójt klasy zacząłem zastanawiać się nad stano­wiskiem, jakie powinien wobec tej sprawy zająć chrześcijanin.
Uważam, że znaleźlibyśmy największą radość, gdybyśmy oddali samych siebie, nasze pieniądze i nasz czas całkowicie Chrystusowi i dla dobra drugich, stwierdzając tym samym prawdziwość Jego słów: „Ten, kto straci życie swoje dla mnie, znajdzie je“ (Mat. 10,39).
Każdy chrześcijanin, który by wydawał swoje pieniądze i spędzał swój czas dla rzeczy, które nie mają jako bezpośred­niego rezultatu świadectwa w stosunku do niewierzących, albo zbudowania dla dzieci Bożych, popadłby w konflikt ze swoim sumieniem w obliczu faktu, że siedem tysięcy ludzi dziennie umiera z głodu i że przeszło połowa świata jeszcze nigdy nie usłyszała o jedynej Nadziei ludzkości.
O ileż więcej chwały oddalibyśmy naszemu Bogu dopo­magając raczej w rozszerzeniu się Ewangelii pomiędzy 60% ludności świata, która jeszcze nigdy nie słyszała o Chrystu­sie, albo nawet w wielu domach, które sąsiadują z nami bez­pośrednio — zamiast tego, aby schodzić się w małych grupkach i ograniczać nasze towarzyskie życie do obcowania z małą gromadką tych, którzy mają podobne poglądy jak my sami, trwo­niąc nasze pieniądze i czas dla własnej przyjemności.
Ponieważ zdaję sobie doskonale sprawę z wielu potrzeb, dla których nasze środki finansowe mogłyby być użyte z daleko większą korzyścią ku chwale Pana Jezusa Chrystusa i dopomożeniu naszym bliźnim tutaj i za morzem, nie mogę zgodzić się na to, by nasze fundusze klasowe zostały niepotrzebnie wy­dane tylko dla naszej przyjemności. Gdybym sam był w tak wielkiej potrzebie jak ci, o których wiem, a których jest tak wielu, to życzyłbym sobie, aby wszyscy, którzy są w stanie mi dopomóc, uczynili rzeczywiście wszystko co jest w ich mocy, aby dotarła do mnie Ewangelia i pomoc materialna. „Wszystko tedy, co byście chcieli, aby wam ludzie czynili, to wy im czyńcie“ (Mat. 7,12).
A kto ma dostatek w świecie i widzi, że brat jego jest w potrzebie i zamyka serce swoje przed nim, jakże przebywa w nim miłość Boża?“ (1 Jan 3,17).
A tak z miłością i modlitwą, abyście i Wy mogli zo­baczyć, jak Pan Jezus wam się całkowicie oddaje (przeczy­tajcie 2 Kor. 8,9), przedkładam Wam w tej chwili moją re­zygnację ze stanowiska wójta klasy numer 63.
Pozostaję Wasz w Nim R. M.”

Wojna wymaga cierpień. Jeżeli młodzi ludzie gotowi są dzisiaj złożyć życie swoje w ofierze za swój kraj, o ileż wię­cej chrześcijanie winni być gotowi życie swoje oddać za Chry­stusa i za Ewangelię! Wiara, która nic nie kosztuje, nic nie jest warta. Jeśli Pan Jezus w ogóle coś dla nas znaczy, to po­winien znaczyć wszystko.
Gdy apostoł Paweł usiłował bronić swego apostolstwa przed atakami małodusznych krytyków, bynajmniej nie wska­zywał na swoje pochodzenie rodzinne, albo na swoje wykształ­cenie, czy swoje wielkie osiągnięcia w tym świecie. Raczej wskazywał na swoje cierpienia dla Pana Jezusa Chrystusa. W 2 Kor. 11,23—29 czytamy co następuje: „Sługami Chrystu­sowymi są? (Głupio mówię) ja bardziej; więcej pracowałem, nad miarę razów odebrałem, częściej byłem w więzieniach, częstokroć w niebezpieczeństwach śmierci. Od Żydów wziąłem pięć razy po czterdzieści plag bez jednej. Trzy razy byłem bity rózgami, raz kamienowany, trzy razy ze mną okręt się rozbił, dzień i noc byłem w głębokości morskiej. W podróżach częstokroć, w niebezpieczeństwach od zbójców, w niebezpie­czeństwach od swego narodu, w niebezpieczeństwach od pogan, w niebezpieczeństwach w mieście, w niebezpieczeństwach na puszczy, w niebezpieczeństwach na morzu, w niebezpie­czeństwach między fałszywymi braćmi. W pracy i w utrudze­niu, w niedosypianiu często, w głodzie i w pragnieniu, w po­stach często, w zimnie i w nagości, pomijając, co prócz tego się zdarza, codzienne zgromadzanie się u mnie, troska o wszystkie zbory“.
A wysyłając pod adresem Tymoteusza, syna swego, szla­chetny apel, pisze tak: „Przetoż ty cierp, jako dobry żołnierz Jezusa Chrystusa“ (2 Tym. 2,3).
Wojna wymaga bezwzględnego posłuszeństwa. Prawdziwy żołnierz będzie wykonywał rozkazy swojego przełożonego bez pytania się i bez zwłoki. Jest rzeczą okropną, aby nawet przy­puszczać, że Chrystus zadowoliłby się czymś mniej. Jako Stwo­rzyciel i Odkupiciel ma On wszelkie prawo po temu, aby ocze­kiwać od tych, którzy idą w ślad za Nim do boju, posłuszeń­stwa Jego rozkazom i wykonywania ich prędko i w zupeł­ności.
Wojna wymaga też umiejętności używania broni. Bronią chrześcijanina jest modlitwa i Słowo Boże. Musi on poświęcać się gorącym, pełnym wiary, ustawicznym modlitwom. Tylko w ten sposób mogą fortece wroga zostać zburzone. Dalej musi umieć dobrze władać mieczem Ducha, którym jest Słowo Boże. Wróg uczyni wszystko, co jest w jego mocy, ażeby go wy­prowadzić w pole i spowodować, aby opuścił swój miecz. Będzie chciał podać w wątpliwość od Boga pochodzące natchnienie Słowa Bożego, będzie wskazywał na domniemane prze­ciwności, będzie podsuwał argumenty sprzeciwiające się Sło­wu ze strony wiedzy, filozofii i ludzkich tradycji. Ale żoł­nierz Chrystusowy musi wiernie trwać na posterunku, do­świadczając skuteczności swojej broni poprzez używanie jej we dnie i w nocy.
Broń, której używa chrześcijanin w swojej wojnie, wydaje się człowiekowi tego świata śmieszną: Plan, który okazał się skuteczny przy oblężeniu Jerycha wydawałby się wprost śmieszny współczesnym dowódcom wojskowym.
Maleńka armia Gedeona wywołałaby po prostu śmiech. A co powiedzielibyśmy o wyrzuceniu przez Dawida kamienia z tej małej procy, o szczęce oślej w rękach Samsona i o całej armii tych pozornych głupców, którzy Bogu służyli poprzez całe stulecia? W zmyśle duchowym wiemy, że Bóg nie jest po stronie największych batalionów, że On raczej miłuje słabych, biednych oraz rzeczy pogardzane na tym świecie — bo w nich pragnie się uwielbić.
Wojna wymaga znajomości wroga i jego strategii. Tak jest też i w chrześcijańskiej wojnie. W Liście do Efezjan 6,12 czytamy takie słowa: „Albowiem nie mamy walki przeciwko krwi i ciału, ale przeciwko władzom, przeciwko zwierzchnictwom, przeciwko mocarzom ciemności wieku tego, przeciwko duchom złości pod niebiosami“.
Wiemy o tym, że sam szatan przyjmuje postać anioła światłości, jak o tym czytamy w 2 Kor. 11,14, a dalej w 15 wierszu jeszcze takie słowa: „Nic przeto wielkiego, jeżeli i słu­gi jego przyjmują postać sług sprawiedliwości, których koniec będzie podług uczynków ich“. Wyćwiczony żołnierz Chrystu­sowy dobrze wie, że najbardziej zacięty opór nie spotyka go ze strony jakiegoś pijaka, złodzieja albo ulicznicy, ale ze strony tzw. duchownego. To przecież przywódcy religijni przybili Bo­żego Chrystusa do krzyża. Nikt inny jak właśnie religijni przywódcy prześladowali pierwszych wierzących — wczesny Kościół. Paweł apostoł spotkał się z najgwałtowniejszymi ata­kami właśnie ze strony tych, którzy wyznawali, że są sługami Bożymi. I tak było poprzez całe wieki: słudzy szatańscy czę­sto przemieniali się w aniołów światłości i sługi sprawiedli­wości, mówiąc religijnym językiem i nosząc religijną odzież liturgiczną. Zachowywali się tak, jak gdyby byli bardzo po­bożni, ale serca ich napełnione były nienawiścią do Chrystusa i do Jego Ewangelii.
Wojna wymaga skoncentrowanego umysłu. W 2 Tym. 2,4 czytamy takie słowa: „Żaden żołnierz nie wiąże się sprawami żywota, aby się podobać temu, który go do wojska powołał“. Uczeń Chrystusa uczy się tego, aby nie tolerować niczego w swoim życiu, co mogłoby stanąć pomiędzy jego duszą, a cał­kowitym oddaniem się sprawie swego Pana — Jezusa Chrystu­sa. Jest bezwzględny, chociaż nikomu nie sprawia zgorszenia. Jest stanowczy, bez tego, aby być niegrzecznym. Ta żołnierska służba jest jednakowoż jego jedyną pasją. Wszystko inne musi zostać tej pasji podporządkowane.
Wojna wymaga odwagi w obliczu niebezpieczeństwa. W Liście do Efezjan, 6, 13 i 14a czytamy takie słowa: „Dlatego weźcie zupełną zbroję Bożą, abyście mogli dać odpór w dzień zły i wszystko wykonawszy ostać się. Stójcież tedy przepasawszy biodra swoje prawdą...“ Często zwracano na to uwagę, że uzbrojenie chrześcijańskiego żołnierza, tak jak jest przed­stawione w szóstym rozdziale do Efezjan w wierszach 13—18, nie daje żadnego zabezpieczenia dla pleców i dlatego nie prze­widuje możliwości odwrotu. Ale dlaczegóż miałby w ogóle w rachubę wchodzić odwrót? Przecież „w tym wszystkim przezwyciężamy przez tego, który nas umiłował“. Przecież nikt nie może mieć powodzenia w walce przeciwko nam, skoro Bóg jest z nami. Jeśli zwycięstwo jest zapewnione — zanim jeszcze rozpoczęliśmy się bić, jakże moglibyśmy kiedykolwiek myśleć o odwrocie? A oto wiersz zacytowany przez Amy Carmichael:

Czy ma to znaczenie, czy dział mam z zwycięzcą,
Czy zginąć mam z tym, co upada?
To tchórz tylko grzeszy, lecz ja pragnę męstwo
Okazać — a obcą mi zdrada!
Wróg z siłą ogromną naciera, a ostrze
Mi pękło u miecza, o Panie!
O dumne ich szyki, o broń się nie troszczę! —
Tyś ze mną — więc spełnię zadanie!






























Rozdział 9.

PANOWANIE NAD ŚWIATEM

Bóg powołał nas do panowania nad światem. Nigdy nie było Jego zamiarem, abyśmy byli tylko „nędznym człowiecz­kiem“, zajmującym się jakąś mało znaczącą sprawą.
Gdy Bóg na początku stworzył człowieka, dał mu pano­wanie nad całą ziemią. Ukoronował go czcią i chwałą, i wszy­stkie rzeczy położył w poddaństwie pod nogi jego. Człowiek został przyodziany, dostojeństwem — zaledwie odrobinkę mniejszym od aniołów.
Ale gdy Adam zgrzeszył, utracił wiele z tej godności, która przyznana mu została Bożym dekretem. Zamiast władać w niepodzielny sposób, sprawował potem tylko rządy nad kró­lestwem, które nie było w całej pełni jego własnym.
Ale oto w Ewangelii dana nam jest w pewnym sensie możliwość odzyskania tej władzy. Teraz nie chodzi już o kon­trolę i władzę nad warczącymi psami albo nad jadowitymi żmi­jami — ale chodzi raczej o pozyskanie pogan jako naszego dziedzictwa, które ma być aż do końca ziemi. A oto co pi­sze na ten temat J.H. Jowett: „Prawdziwy imperializm — to znaczy władać przez moralną i duchową potęgę; to pozyskać sobie serca i władać poprzez tę ogromną atrakcję, jaką sta­nowi promieniejące, czyste i Bogu poświęcone życie“.
Jeśli chodzi o ścisłość — tego rodzaju dostojeństwo chrześcijańskiego powołania było Adamowi zupełnie niezna­ne. My bowiem jesteśmy współpracownikami Bożymi w dziele odkupienia świata. Dinsdale T. Young tak pisze: „Naszym posłannictwem jest namaszczanie ludzi w imieniu Pańskim do królewskiego życia, do suwerennej władzy nad swoim „ja“, do służby dla prawdziwego Królestwa“.
Ale w dzisiejszym życiu w większości wypadków tragedią jest właśnie to, że nie zdajemy sobie sprawy z naszego wy­sokiego powołania. Jesteśmy przeważnie zadowoleni ze spę­dzania naszych lat w czynieniu się „ważnym“ w stosunku do naszych poddanych, albo aby być „wielkim wśród małych...“ My się czołgamy zamiast wzbijać się w przestworza. Jesteśmy niewolnikami, zamiast być królami. Mało jest takich, którzy by mieli wizję, aby żądać całych krajów dla Chrystusa.
Spurgeon był w tym względzie wyjątkiem. Oto pełne dy­namicznej mocy słowa, które napisał do swego syna:
Nie chciałbym, abyś będąc powołanym przez Boga, by stać się misjonarzem, umarł jako milioner.
Nie podobałoby mi się, gdybyś mając dary po temu, aby stać się misjonarzem, zszedł na marne i skończył będąc tylko królem.
Czyż można bowiem porównać wszystkich królów, wszyst­kich szlachetnego rodu, wszystkie diademy — wszystko ra­zem... z dostojeństwem pozyskiwania dusz dla Chrystusa, z tym specjalnym honorem budowania dla Chrystusa, i to nie na fundamencie założonym przez kogoś innego, ale opowiadając Chrystusa i Jego Ewangelię w krajach dalekich“.
Dalszym wyjątkiem był John Mott, dobrze znany mąż stanu, a równocześnie misjonarz. Gdy prezydent Coolidge po­prosił go, aby przyjął stanowisko ambasadora w Japonii, Mott odpowiedział: „Panie Prezydencie! Od kiedy Bóg powołał mnie, aby być Jego ambasadorem, uszy moje są jakby głuche na wszelkie inne propozycje“.
Billy Graham opowiada o trzecim wyjątku. A oto jego słowa: „Gdy Standard Oil Company szukało reprezentanta na Dalekim Wschodzie, wybrali sobie na to stanowisko pewnego misjonarza. Zaofiarowali mu dziesięć tysięcy, ale odmówił. Dwadzieścia pięć tysięcy — ale odmówił. Pięćdziesiąt tysięcy — i jeszcze raz odmówił. Wówczas powiedzieli: „Co panu jesz­cze nie odpowiada?“ A on odpowiedział: „Wasza cena jest do­bra, ale wasza praca jest dla mnie za mała. Bóg powołał mnie do pracy misyjnej“.
Powołanie chrześcijańskie jest najszlachetniejszym ze wszystkich. Jeśli tylko zdamy sobie sprawę z tego, nasze ży­cie natychmiast stanie się pełne polotu. Nie będziemy więcej mówili o sobie jako o kimś, który ma powołanie, „aby być instalatorem“, albo „aby być fizykiem“, albo „powołanym, aby być dentystą“. Raczej będziemy widzieć samych siebie jako „powołanych, aby być apostołami“, a wszystkie inne rzeczy będziemy traktowali jako skromne środki do życia.
Będziemy widzieli samych siebie jako powołanych do opowiadania Ewangelii wszystkiemu stworzeniu, aby czynić uczniami wszystkie narody, zanieść ewangelię na cały świat.
Jakże więc świat zostanie osiągnięty dla Chrystusa przez Ewangelię w naszym pokoleniu? Odpowiedź — tylko przez mężów i niewiasty, którzy miłują Boga z całego serca i któ­rzy miłują bliźniego swego jak siebie samego. Tylko poświę­cenie, tylko oddanie, które płynie z nieśmiertelnej miłości — może w ogóle dokonać tego dzieła.
Tych, których przyciska miłość Chrystusowa, Pan będzie mógł użyć do każdego dzieła, a żadne poświęcenie nie będzie dla nich zbyt wielkie. Będą czynić z miłości dla Niego takie rzeczy, których nigdy by się nie byli podjęli dla ziemskiego zysku. Nie będą nawet życia swego uważali za coś drogiego. Oddadzą wszystko i poświęcą wszystkie siły, byle tylko lu­dzie mogli zostać uratowani przed zgubą, spowodowaną bra­kiem znajomości Ewangelii.

A oto krótki wiersz Jamesa A. Stewarta:

Daj, ukrzyżowany Panie, abym umiał szczerze,
Tak jak Ty miłować zawsze dusze martwe w wierze. Racz zachować nas na co dzień w ścisłej społeczności, Niech Golgota, dla straconych, uczy nas miłości.
Jeśli pobudką wielkiego naszego poczynania nie jest mi­łość — sprawa jest z góry przegrana! Nic nam nie pomoże. Usługiwanie Słowem staje się niczym więcej jak tylko cym­bałem brzmiącym albo miedzią brzęczącą. Gdy jednak miłość jest gwiazdą przewodnią i jeśli ludzie idą do służby Pańskiej ogarnięci płomieniem miłości dla Chrystusa, to żadna moc nie może zatrzymać potężnego postępu Ewangelii.
Wyobraź sobie gromadkę uczniów całkowicie oddanych Jezusowi Chrystusowi, pędzonych miłością dla Niego, prze­jeżdżających przez lądy i morza jako heroldowie pełnego chwa­ły poselstwa, nieustannie i bez znużenia prących naprzód do nowych okręgów — by w każdym sercu, z którym się spotkają, odnaleźć duszę, dla której Chrystus umarł, chcąc, by każda dusza stała się uwielbiającym członkiem Kościoła Zbawiciela — i to już przez całą wieczność! Jaką metodą posługują się ci ludzie, już będący uczestnikami innego świata, aby obwieszczać Chrystusa?
Nowy Testament wydaje się przedstawiać dwa zasadnicze sposoby osiągania świata Ewangelią: Pierwszym sposobem jest publiczne kazanie, a drugim to osobiste świadczenie o Pa­nu pojedynczym osobom, czyniąc ich uczniami Mistrza.
Jeśli chodzi o ten pierwszy sposób, był on powszechnie używany przez Pana Jezusa i przez Jego uczniów. Gdziekol­wiek ludzie się zgromadzali, tam była sposobność po temu, aby opowiadać Dobre Wieści. W ten sposób widzimy zebrania ewangelizacyjne na placach targowych, w więzieniach, w syna­gogach, na plażach, a także nad brzegami rzek. Pilność i potęż­ny charakter poselstwa uczynił to rzeczą nie do pomyślenia, aby je ograniczać tylko do tych miejsc, gdzie zazwyczaj się od­bywały nabożeństwa.
Drugą metodą propagowania wiary chrześcijańskiej jest osobiste świadczenie poszczególnym ludziom. Tej metody użył Pan Jezus ćwicząc Swoich dwunastu. Powołał sobie tę małą gromadkę mężów, aby byli z Nim, i aby ich wreszcie posłać do pracy. Dzień po dniu pouczał ich o prawdach Bożych, sta­wiał przed nimi zadanie, do którego byli powołani, ostrzegał ich przed niebezpieczeństwami i trudnościami, z którymi się mieli spotykać, wtajemniczał ich w osobiste, zakryte przed in­nymi, rady Boże i uczynił ich Swymi współpracownikami w realizowaniu pełnego chwały, a jak trudnego do wykonania Bożego planu. Wreszcie posłał ich jako owce pomiędzy wilki. Napełnieni mocą Ducha Świętego poszli, aby powiedzieć całemu światu o zmartwychwstałym, uwielbionym Zbawicielu, który wstąpił na niebiosa. Skuteczność tej metody została potwier­dzona faktem, że ta mała gromadka uczniów, zredukowana do liczby jedenastu (po odpadnięciu zdrajcy), dokonała całkowi­tego przewrotu na całym świecie — pozyskując go dla Jezusa Chrystusa.
Apostoł Paweł nie tylko sam tę metodę stosował, ale rów­nież gorąco prosił Tymoteusza, aby uczynił to samo. „A coś słyszał ode mnie, przy wielu świadkach, to powierz ludziom wiernym, którzy by zdolni byli i innych nauczać“ (2 Tym. 2,2). Pierwszym krokiem jest staranny i w modlitwie doko­nany wybór wiernych ludzi. Drugim krokiem jest podzielenie się z nimi cudowną wizją. Trzecim zaś jest wysłanie tych właśnie mężów, aby czynili innych uczniami. (Przeczytaj: Mat. 28,19).
Dla tych, którzy pragną wielkich i licznych tłumów, ta me­toda będzie się wydawała nudną i zbyt pracochłonną. Ale Bóg wie, co robi, a Jego metody są bez wątpienia najlepsze. Bóg może dokonać więcej przy pomocy kilku całkowicie po­święconych i oddanych Mu uczniów, aniżeli przez wielką armię zadowolonych z siebie religijnych ludzi.
Wychodząc do pracy w imieniu Chrystusa uczniowie prze­strzegają pewnych podstawowych zasad, które są wytyczone w Słowie Bożym. Po pierwsze są oni mądrzy jako węże, a jed­nak niewinni i nieszkodliwi jako gołębice. Wszystkie swe po­trzeby, a więc zarówno mądrość jak i inne cechy, otrzymują na trudnej swojej drodze bezpośrednio od Boga. Są pokorni i cisi w swoich kontaktach z innymi współbliźnimi. Nikt nie potrzebuje się obawiać jakiegoś aktu przemocy z ich strony. Ludzie mogą się bać tylko i wyłącznie ich modlitw i ich nie­pokonanego świadectwa.
Tacy uczniowie trzymają się z dala od wszelkiej polityki tego świata. Nie uważają się za powołanych do walczenia z jakąkolwiek formą rządu, albo polityczną ideologią. Mogą dzia­łać pod jakąkolwiek formą rządu i być temu -rządowi lojalnie poddani — do punktu, w którym by się od nich żądało kompro­misu w ich świadectwie, albo zaparcia się swego Pana. Wtedy odmawiają posłuszeństwa i poddają się wynikającym stąd kon­sekwencjom. Ale nigdy nie konspirują przeciwko jakiemuś ludzkiemu rządowi, ani też nie angażują się w żadnych prze­wrotowych taktykach. Czyż Pan nie powiedział:- „Gdyby kró­lestwo moje było z tego świata, słudzy moi walczyliby!“ Ale ci ludzie są ambasadorami niebiańskiego kraju i dlatego prze­chodzą przez ten świat jako pielgrzymi i jako obcy.
Są oni absolutnie szczerzy i rzetelni we wszystkich swoich poczynaniach. Unikają wszelkiego rodzaju kłamstwa i podstęp­nych wymówek. Ich „tak“ oznacza tak, a ich „nie“ oznacza nie. Nie chcą się zgodzić na używanie popularnie przyjętego „kłamstwa z konieczności“ i nigdy nie uważają, że cel uświęca środki. Pod żadnym warunkiem nie godzą się na to, aby czy­nić zło po to, aby stąd wynikło coś dobrego. Każdy z nich jest niejako ucieleśnieniem sumienia i wolałby raczej umrzeć, ani­żeli popełnić grzech.
Dalszą zasadą, która nieodmiennie towarzyszy tym ludziom jest to, aby swoją pracę zakotwiczać zawsze w miejscowym zborze. Wychodzą na pole żniwa Bożego tego świata, aby zdo­bywać dusze dla Pana Jezusa, ale tych, którzy się nawracają, wprowadzają do społeczności miejscowego zboru, gdzie mogą być posileni i zbudowani w najświętszej, Bożej wierze. Praw­dziwi uczniowie zdają sobie sprawę z tego, że miejscowy zbór jest Bożym ogniwem tutaj na ziemi, służącym do propagowa­nia wiary, i że najlepsza i najtrwalsza praca jest budowana właśnie w ten sposób.
Uczniowie stosują mądrość poprzez unikanie wszelkiego zaplątywania się w jakiekolwiek związki. Wytrwale odmawia­ją zezwolenia na kierowanie ich poczynaniami przez jakiekol­wiek ludzkie organizacje. Swoje rozkazy otrzymują bezpośred­nio z Nieba. Nie znaczy to, że działają bez zaufania i poparcia swej pracy ze strony członków miejscowego zboru. Wręcz prze­ciwnie. Tego rodzaju poparcie i modlitwy swoich współbraci w zborze uważają za potwierdzenie Bożego powołania ich do służby. Z całym jednak naciskiem twierdzą, że usługiwanie Chrystusowi w posłuszeństwie Jego Słowu i że otrzymywanie kierownictwa wprost od Niego — jest rzeczą najkonieczniejszą.
Wreszcie — uczniowie tacy unikają rozgłosu. Starają się pozostawać zawsze na uboczu. Ich celem jest uwielbianie Chrystusa i rozsławianie Jego Imienia. Nie szukają dla siebie wielkich rzeczy. Nie chcą też objawiać swojej strategii diabłu. Pracują więc cicho i nie ostentacyjnie, nie dbając ani o ludzką chwałę, ani o ludzką krytykę, bo wiedzą, że najlepszym i naj­pewniejszym miejscem, w którym się dowiedzą o rezultatach swoich prac — będzie Niebo.











Rozdział 1O.

PROBLEM MAŁŻEŃSTWA W ŻYCIU UCZNIA CHRYSTUSA

Albowiem są trzebieńcy... którzy się sami wytrzebili dla kró­lestwa niebieskiego. Kto może pojąć, niechaj pojmuje“ (Mat. 19,12).
Jednym z najważniejszych pytań w życiu, wobec którego staje każdy uczeń Pański jest to, czy Bóg powołał go do życia w stanie małżeńskim, czy też w celibacie. Sprawa ta jest cał­kowicie uzależniona od indywidualnego kierownictwa ze stro­ny Pana. Nikt nie może narzucać innym jakichś przepisów w tym względzie, a mieszanie się do tej tak żywotnej sprawy jest rzeczą bardzo niebezpieczną.
Ogólnie mówiąc, Słowo Boże naucza, że małżeństwo zo­stało ustanowione przez Boga dla rodzaju ludzkiego, przy czym miał On kilka celów na względzie:

  1. Zostało ustanowione, aby człowiek miał towarzystwo i przyjemność. Bóg widział, że nie jest dobrze być czło­wiekowi samemu — jak czytamy w 1 Mojż. 2,18.
  2. Zostało ustanowione w celu zachowania gatunku. Wi­dzimy to z rozkazu, który wydał Pan słowami: „Rozradzajcie się i rozmnażajcie, i napełniajcie ziemię; i czyńcie ją sobie poddaną” (1 Mojż. 1,28).
  3. Zostało ono ustanowione w celu zachowania czystości rodziny i społeczeństwa. Apostoł Paweł pisze w 1 Kor. 7,2: „Ale ze względu na wszeteczeństwo niech każdy ma swoją własną żonę“.

Nie ma niczego w Słowie Bożym, co miałoby poddawać myśl, że małżeństwo nie da się pogodzić z czystością, poświęceniem i służbą dla Chrystusa. Wręcz przeciwnie. Słowo Boże przypomina w Liście do Żydów, rozdział 13,4 pierwsza jego część: „Małżeństwo u wszystkich niech będzie poważane i łoże niepokalane“. Czytamy też wyraźnie w księdze Przypowieści Salomonowych w rozdziale 18,22, że „kto znalazł żonę, znalazł rzecz dobrą“. Słowa, które są zapisane w księdze Kaznodziei Salomonowego w 4 rozdziale wiersz 9, a mianowicie: „Lepiej jest we dwóch być, niż jednemu“ często uważa się za odno­szące się właśnie do małżeństwa. Szczególnie w wypadku jeśli tych dwoje ludzi jest połączonych w służbie dla Pana. Po­większona skuteczność takiego wspólnego działania jest treścią 30-go wiersza, 32 rozdziału Księgi 5 Mojż., gdzie czytamy, że „jeden z nich uganiał tysiąc, a dwaj goniliby dziesięć tysięcy“.
A jednak, jakkolwiek małżeństwo jest wolą Bożą dla ro­dzaju ludzkiego ogólnie mówiąc, nie jest ono z konieczności wolą Bożą dla każdego pojedynczego człowieka. Jakkolwiek każdy człowiek niewątpliwie ma prawo wstąpić w związek małżeński, to jednak uczeń Pana Jezusa może zrezygnować z tego prawa w celu oddania się całkowicie i bez żadnej prze­szkody służbie Chrystusa.
Jak już wspominaliśmy Pan Jezus zwrócił na to uwagę, że w Jego Królestwie będą tacy, którzy staną się jakoby rze­zańcami dla Niego. A oto słowa z rozdziału 19 Ewangelii Ma­teusza, wiersz 12: „Albowiem są rzezańcy, którzy się tak z ży­wota matki narodzili, są też rzezańcy, którzy są od ludzi wytrzebieni. Są też rzezańcy, którzy się sami wytrzebili dla królestwa niebieskiego. Kto może pojąć niechaj pojmuje!“
W takim wypadku jest to całkowicie osobista i dobrowol­na ofiara i ślub, który podejmuje jakaś osoba z dwóch powo­dów:
Po pierwsze, jeśli odczuwa wyraźne kierownictwo Boże, aby pozostać wolnym od związku małżeńskiego, i po drugie, jeśli ma pragnienie oddać się bardziej jeszcze pracy Pańskiej bez dodatkowych obowiązków płynących z życia, rodzinnego.
W tym trzeba oczywiście mieć całkowitą pewność, że Bóg nas ku tej sprawie powołuje. (Czytajmy 1 Kor. 7,7 druga część). Tylko w takim wypadku uczeń może być pewny, że Pan da mu także łaskę potrzebną ku wytrwaniu w tym stanie. Po drugie musi to być sprawa dobrowolności. Wszędzie tam, gdzie celibat jest sprawą kościelnego przymusu, zachodzi bardzo wielkie niebezpieczeństwo nieczystości i niemoralności.
Apostoł Paweł podkreślał wyraźnie, że nieżonaty albo nie­zamężna niewiasta może poświęcić się bardziej jeszcze służ­bie Króla. W pierwszym Liście do Koryntian w rozdziale 7, 32.33 czytamy takie słowa: „Ale chcę, abyście byli bez trosk: nieżonaty troszczy się o rzeczy Pańskie, jak się podobać Panu; a żonaty troszczy się o rzeczy tego świata, jak się podobać żonie“.
Dla tejże przyczyny apostoł wyraził życzenie, aby ci, któ­rzy nie są jeszcze w związku małżeńskim, względnie wdowy i wdowcy, pozostali w takim stanie, w jakim byli, tzn. nie wstępowali w nowy związek małżeński (proszę przeczytać 1 Kor. 7,7.8).
Nawet na tych, którzy już są w związku małżeńskim, apo­stoł nalega, aby ze względu na krótkość naszego czasu podpo­rządkowali- wszystko wielkiemu zadaniu zwiastowania do­brych Wieści tj. ogłaszania Ewangelii Chrystusowej. Czytamy o tym wyraźnie w 1 Kor. 7,29—31. „A to mówię, bracia, po­nieważ czas pozostały krótki jest, ażeby i ci, którzy żony ma­ją, byli, jakby ich nie mieli, a którzy płaczą, jakby nie płakali, a którzy się radują, jakby się nie radowali, a którzy kupują, jakby nie posiadali, a którzy używają tego świata, jakby go nie używali; bo przemija kształt tego świata“.
Z całą pewnością nie oznacza to, aby mąż, który ma żonę i dzieci, albo żona, która ma męża, zaniechali spełniania swoich obowiązków rodzinnych, odeszli od swoich najbliższych i wy­ruszyli w świat jako misjonarze. Oznacza to jednakowoż, że nie mają śmiałości żyć tylko dla przyjemności i satysfakcji życia rodzinnego, że nie wolno używać swojej żony i dzieci jako wymówki, by zostawić Chrystusowi dopiero drugie miejsce w swoim życiu.
C. T. Studd obawiał się, że jego narzeczona może do tego stopnia nim się zająć, że Pan Jezus stałby się dopiero drugim w jej życiu. Ażeby tego uniknąć ułożył dla niej mały wier­szyk, który miała odtąd recytować sobie na każdy dzień. A oto te słowa:

Ja kocham Cię. Jezu,
Ty jesteś mi bliższy
I droższy niż Józio,
Mój chłopiec najmilszy”.

Pamiętajmy o słowach apostoła Pawła: „A to mówię bracia, bo czas pozostały krótki jest, ażeby ci którzy żony mają, byli jakby ich nie mieli“.
Tragedią niejednego ucznia Pańskiego było naprędce sko­jarzone małżeństwo, albo małżeństwo, do którego wszedł bez właściwego kierownictwa Bożego, często bowiem diabeł odwo­dził w ten sposób od prawdziwej drogi najwydajniejszego życia dla Pana. Wielu tych, którzy pragnęli zostać pionierami, stra­cili swoją karierę niepodzielnej służby dla Chrystusa przy mał­żeńskim ołtarzu.
A oto co pisze Gustafson: „Małżeństwo jest gorzkim wro­giem wypełniania woli Chrystusowej, aby wszyscy o Nim słyszeli. Małżeństwo jest oczywiście dane przez Boga, ale jeśli staje się barierą dla wykonywania woli Bożej, wtedy jest użyte źle. Moglibyśmy wymienić wielu, zarówno mężczyzn jak i kobiety, którzy mieli konkretne powołanie, aby pójść na za­graniczne pola misyjne, a nigdy się tam nie znaleźli, ponie­waż ich partnerzy (małżonkowie) ich wstrzymali. Nic, nawet przez Boga dane błogosławieństwo posiadania towarzysza ży­cia, nie śmie przeszkodzić człowiekowi w osiąganiu celu, jaki Bóg przed jego życiem postawił. Dzisiaj dusze umierają bez Chrystusa — ponieważ nasi ukochani zajęli pierwsze miej­sce przed wolą Bożą“.
Celibat byłby więc może rzeczą szczególnie ważną i zale­caną w życiu pioniera. W książeczce pod tytułem: „Ambasado­rowie dla Chrystusa“ czytamy takie słowa: „Mężowie i nie­wiasty, którzy idą w straży przedniej, muszą niekiedy odma­wiać sobie nawet i konieczności życiowych, już nie mówiąc o jakichś nawet skromnych przyjemnościach. Obowiązkiem ich jest cierpieć złe — jako dobrym żołnierzom Jezusa Chrystusa, którzy nie troszczą się i nie gmatwają się w żadne sprawy tego życia. Są to jakby zawodnicy, którzy nie znoszą, aby im przeszkadzały w biegu jakiekolwiek ziemskie ciężary. Jest to powołanie, jest to szczególna służba, jest to posłannictwo do wypełnienia specjalnych zadań“.
Ale ci, którzy takie powołanie od Pana przyjęli — otrzy­mują szczególną nagrodę. W Ewangelii wg Św. Mateusza rozdz. 19,28.29 czytamy takie słowa: „Zaprawdę powiadam wam, iż wy, którzyście za mną poszli... a każdy który opuścił domy, albo braci, albo siostry, albo ojca, albo matkę, albo żo­ny, albo dzieci, albo rolę dla imienia mego, stokroć tyle weź­mie i żywot wieczny odziedziczy“.


















Rozdział 11

OBLICZANIE NAKŁADU

Pan Jezus nigdy nie usiłował zachęcać ludzi, albo przy­muszać ich do jakiegoś „byle, byle“ wyznawania wiary. Nie starał się też pozyskać wielkich tłumów poprzez głoszenie po­selstwa, które by było atrakcyjnym dla mas.
Wręcz przeciwnie. Kiedykolwiek ludzie zaczynali tłumnie iść za Nim, zwykł był zwracać się do nich i przedstawiać im, jak bardzo surowym warunkom musi odpowiadać Jego uczeń, w rezultacie czego bardzo wielu się zniechęcało.
Pewnego razu Pan Jezus rozmawiając z tymi, którzy chcieli iść za Nim, przestrzegł ich, aby najpierw dokładnie obli­czyli koszt, obrachowali ile ich to będzie kosztowało i powie­dział tak: (czytamy Ew. Łukasza 14,28—32) „Bo któż z was jest, który chcąc zbudować wieżę, nie usiadłby pierwej i nie obrachował nakładu, czy ma to, czym by ją mógł dokończyć? Aby czasem, gdy założy fundament i nie będzie mógł do­kończyć, wszyscy, którzy by to widzieli, nie poczęli się naśmie­wać z niego, mówiąc: Ten człowiek począł budować i nie mógł dokończyć. Albo, który król jadąc na wojnę potykać się z dru­gim królem, usiadłszy, nie radzi się pierwej, czy by mógł w dziesięć tysięcy potykać się z tym, który we 20 tysięcy idzie przeciwko niemu? A jeśli nie, to gdy tamten jeszcze jest da­leko, wyprawiwszy posłów do niego, prosi o pokój“.
Tutaj życie chrześcijanina Pan Jezus przyrównał do budo­wania budynku względnie do wyprawy na wojnę.
Byłoby głupstwem rozpocząć budowanie wieży, powiada nasz Pan, jeśli się nie ma dostatecznej ilości pieniędzy, aby ją dokończyć. W przeciwnym bowiem razie niedokończona budowa będzie stała jako pomnik, świadczący o naszym braku przy­gotowania.
Jakież to jest prawdziwe! To jest zupełnie coś innego powziąć decyzję dla Chrystusa w ciepłej, uczuciowej atmosfe­rze masowego zebrania ewangelizacyjnego, ale zupełnie inną rzeczą jest zaprzeć się samego siebie, wziąć swój krzyż na każ­dy dzień i iść za Chrystusem. Jakkolwiek nic nas to nie kosz­tuje, aby się stać chrześcijaninem, to jednak bardzo wiele nas kosztuje, aby dzień za dniem chodzić wytrwale drogą ofiarno­ści, oddzielenia się od świata i cierpienia dla Chrystusa. Jest zupełnie czymś innym dobrze wystartować w chrześcijańskim wyścigu, a wytrwać w tym biegu dzień za dniem, przy pięk­nej pogodzie i w czasie burz, w okresach powodzenia, ale także i w przeciwnościach, w radości i w smutku.
Patrzy na nas krytyczny świat, a kierowany jakimś dziw­nym instynktem zdaje sobie sprawę z tego, że ideały chrześci­janina zasługują na poświęcenie wszystkiego albo niczego. Kie­dy widzi człowieka, który całkowicie oddaje się Chrystusowi, może się z niego śmiać, może sarkać, może narzekać, ale we­wnętrznie ma dla niego głęboki respekt, jako dla człowieka, który bez względu na następstwa oddaje się całkowicie Chry­stusowi. Ale gdy widzi człowieka, który tylko połową serca służy Chrystusowi, to patrzy na niego z pogardą. Wówczas za­czyna się z niego śmiać, mówiąc: „Ten człowiek rozpoczął bu­dować, a nie jest w stanie budowy dokończyć. Zrobił wielki ruch w chwili swego nawrócenia, a teraz jest bardzo do nas wszystkich podobny! Rozpoczął z ogromną szybkością, a teraz ledwie mu się koła obracają!“
Dlatego Zbawiciel powiedział: „Obliczajcie raczej, ile was to będzie kosztowało!“
Jego następna ilustracja przedstawia króla, który właśnie miał zamiar wypowiedzieć wojnę drugiemu królowi. Czyż nie było to słuszne, że najpierw się zastanowił, czy jego dziesięć tysięcy żołnierzy będzie w stanie pokonać armię wroga, dwa razy większą liczebnie? Byłoby to szaleństwem, gdyby naj­pierw wypowiedział wojnę, a potem dopiero się rozmyślił, że jego armia jest za słaba — gdy już obie armie do siebie się zbliżają. Wtedy miałby tylko jedno wyjście: podnieść białą flagę, poddać się i wysłać parlamentariuszy, którzy by pełzając w prochu, pokornie prosili o warunki pokoju.
Nie jest żadną przesadą, gdy porównujemy życie chrześci­janina do wojny. Są bowiem i tutaj potężne, wrogie siły —jest świat, ciało i diabeł. Są też rzeczy, które nas zniechęcają, jak przelewanie krwi i cierpienia. Są długie, męczące godziny czuwania, jest tęsknota za światłem dziennym, są łzy, ciężka praca i doświadczenia. Jest także na każdy dzień śmierć.
Każdy, który wyrusza za Chrystusem, winien pamiętać o Getsemane, o Gabacie, o Golgocie i obliczyć koszt. Albo chce oddać się całkowicie Chrystusowi, albo będzie musiał się pod­dawać, a wtedy będzie to dla niego okropną hańbą i poniże­niem.
W tych dwóch przykładach Pan Jezus ostrzega swoich słuchaczy przed pochopnym podejmowaniem decyzji, aby się stać Jego uczniem. On mógł im obiecać tylko prześladowanie, ucisk i wszelkie trudności. Dlatego powinni najpierw obliczyć ile ich to będzie kosztowało!
A jakim jest ten koszt? Następny wiersz odpowiada na to pytanie:
Tak i każdy z was, kto by się nie wyrzekł wszystkich ma­jętności swoich, nie może być uczniem moim“ (Łuk. 14,33).
Kosztuje to więc „wszystko“ co człowiek posiada i kim jest. Tyleż kosztowało i Zbawiciela przyjście tutaj, i nie może to kosztować mniej tych, którzy chcą iść za Nim w ślad. Jeśli On, który będąc ponad wszelki opis bogaty — dobrowolnie stał się ubogim, to czyż uczniowie Jego zdobędą koronę mniejszym kosztem?
Wreszcie Pan Jezus podsumował swój wykład następują­cymi słowami:
Dobra jest sól, lecz jeśli sól zwietrzeje, czymże ją na­prawić?“ (Łuk. 14,34).
Zdaje się, że w czasach biblijnych ludzie nie mieli czystej soli — takiej, jaką my mamy na naszych stołach dzisiaj. Ich sól miała rozmaite zanieczyszczenia — jak piasek itd. W jakiś sposób było to możliwe, że sól traciła swoją słoność, a to, co pozostało, miało tylko jedno przeznaczenie: wyrzucenie na śmietnik. Nawet nie można było tego używać jako nawozu. Niekiedy używano takich odpadków do wysypywania ścieżek. „Na nic się już nie przyda, tylko aby była precz wyrzuconą i przez ludzi podeptaną“ (Mat. 5,13).
Przykłady te mają tylko jedno, całkiem jasne znaczenie: Życie chrześcijanina ma tylko jeden wielki cel, a mianowicie: aby uwielbiać nim Boga i całkowicie je wylewać dla Niego. Chrześcijanin może stracić swój smak przez gromadzenie skar­bów tutaj na ziemi, przez staranie się o swoją własną wygodę, przyjemność, przez staranie się o rozgłos tutaj na tym świecie, przez co w nierządny sposób zużywa swoje życie i talenty dla tego niegodnego świata.
Jeśli wierzący straci z oczu główny cel swego istnienia, to straci wszystko. W takim wypadku nie jest ani pożyteczny, ani nawet nie posiada wartości dekoracyjnej. Jego los — to tak jak los owej soli, która straciła swoją słoność — być podepta­nym przez ludzi, przez ich pogardę, szyderstwa i przez ich gniew.
Ostatnie słowa w 14-tym rozdziale Łukasza brzmią tak:
Kto ma uszy ku słuchaniu niechaj słucha“.
Często, gdy Pan powiedział coś bardzo twardego, zwykł był kończyć tymi słowami; tak jakby wiedział, że nie wszyscy ludzie te słowa przyjmą, że będą tacy, którzy będą usiłowali wyargumentować, wytłumaczyć inaczej to, co powiedział, zmie­nić sens tej wypowiedzi i stępić ostrze Jego wymagań!
Wiedział jednakowoż także i to, że będą i otwarte serca ludzi młodych i starych, którzy zastosują się do Jego wymagań i którzy uznają je za godne Jego Samego.
A tak pozostawił nam drzwi otwarte. „Kto ma uszy ku słuchaniu, niechaj słucha“. Ci, którzy słuchają, to ci właśnie, którzy obliczyli koszt, a jednak powiedzieli:


Postanowiłem iść w ślad za Jezusem,
Choćbym miał kroczyć tą drogą samotnie...
Choć świat leży za mną, a przyszłość mnie krzyżem Obdarzy — to ani nie mów o odwrocie!”



Rozdział 12.

CIEŃ MĘCZEŃSTWA

Jeśli człowiek całkowicie i prawdziwie odda się Panu Je­zusowi Chrystusowi, wówczas wydaje mu się sprawą mało ważną czy żyje, czy umiera. Jedno tylko ma znaczenie, a mia­nowicie — aby Pan był uwielbiony.
Gdy czytamy książkę pt. „Triumf Jana i Betty Stam“ znaj­dujemy nutę, która przewija się przez całą tę książkę, a mia­nowicie: „Uwielbiony będzie Chrystus w ciele moim, czy to przez życie, czy przez śmierć“ (Filip. 1,20).
Ta sama nuta przewija się w pismach Jima Elliota. Gdy był jeszcze studentem w Wheaton College napisał w swoim dzienniczku takie słowa: „Jestem gotów umrzeć za Indian Aucas“.
Kiedy indziej zaś napisał tak: „Ojcze, weź moje życie, tak, moją krew nawet, jeśli chcesz, i straw je Twoim wszystko obej­mującym ogniem. Nie chcę ich ratować, albowiem nie są moimi ku ratowaniu. Weź je, Panie, weź je w całości! Wylej moje życie jako ofiarę na ołtarzu. Krew ma tylko wtedy wartość, jeśli płynie przed Twoim ołtarzem“.
Wydaje się, że wielu Bożych bohaterów osiągnęło ten punkt w swoich doświadczeniach z Bogiem. Zdali sobie z tego sprawę, że „jeśliby ziarno pszeniczne wpadłszy do ziemi nie obumarło, ono samo jedno pozostaje; lecz jeśliby obumarło, obfity owoc przyniesie“ (Jan 12,24). I stali się gotowi być ta­kimi ziarnami pszenicy.
Pan Jezus uczył uczniów Swoich tego samego nastawie­nia: „Kto straci życie swoje dla mnie, ten je zachowa“ (Łuk. 9,24).
Im więcej o sprawie tej myślimy, tym bardziej mądrą i słuszną nam się wydaje.
Po pierwsze życie nasze i tak do nas nie należy. Należy ono bowiem do Tego, który wartość naszą określił ceną Swo­jej najdroższej krwi. Czyż możemy samolubnie trzymać się kurczowo tego, co jest własnością kogoś innego? C. T. Stutdd odpowiedział na to pytanie za siebie tymi słowami:
Już o tym słyszałem, iż Jezus zmarł za mnie, ale nigdy nie rozumiałem tego, że jeśli On umarł za mnie, to ja już nie należę do samego siebie. Odkupienie — to kupowanie z powro­tem, a więc jeśli należę do Niego, byłoby kradzieżą zacho­wywać to, co nie jest moją własnością, a więc należy cał­kowicie oddać wszystko Bogu. Gdy uświadomiłem sobie, że Jezus Chrystus umarł za mnie, już mi nie było trudno po­święcić wszystko dla Niego“.
Po drugie, my i tak wszyscy umrzemy, jeśli tymczasem nasz Pan nie przyjdzie. Czyż byłoby większą tragedią umrzeć w służbie Króla, aniżeli figurować na liście tych, którzy zgi­nęli w jakimś wypadku? Czyż Jim Elliot nie miał racji, gdy powiedział, że „nie jest głupcem ten, który oddaje to, czego i tak zachować nie może, aby zdobyć to, czego nie może utra­cić”?
A po trzecie jest to niewątpliwie czymś logicznym, że jeśli Pan Jezus umarł dla nas, to my powinniśmy przynajmniej tyle zrobić, aby umierać za Niego. Jeśli sługa nie może być więk­szym aniżeli mistrz jego, czyż mamy prawo do tego, aby iść do Nieba wygodniejszą drogą aniżeli Pan Jezus? Rozważanie tego faktu sprawiło, że Studd powiedział takie słowa: „Jezus Chrystus jest Bogiem i umarł za mnie, a więc żadna ofiara nie jest zbyt wielka, którą ja mógłbym podjąć dla Niego“.
I wreszcie na ostatek, jest to wprost karygodną rzeczą, aby czule pielęgnować nasze życie, gdy przez jego obfite i peł­ne ofiary oddanie, może popłynąć wieczne błogosławieństwo dla naszych współbliźnich. Ludzie często ofiarowują swoje ży­cie w celu dokonania odkryć lekarskich. Inni ryzykują i tracą życie swoje, aby wyratować swych kochanych z palących się budynków. Jeszcze inni umierają na polu bitwy, aby wybawić swój kraj od przemocy wroga. Zapytajmy się więc, jak wielką wartość posiada życie innych ludzi dla nas? Czy możemy po­wiedzieć z F. W. H. Myers:

Wszędzie wokoło widzę tak podobne oblicza, mówiącego hańbie miast chwały,
O zniewoleniu — miast królów godności, pędzie za cieniami, co szczęściem się zdały!
A wtedy w mym sercu się zjawia pragnienie, które mną wstrząsa jak trąby sygnały:
Ach, by ich zbawić, dać życie swe za nich, za żywot ich, żywot poświęcić swój cały!”

Nie od wszystkich wymaga Bóg złożenia życia w sposób męczeński. Stos, włócznia, gilotyna — są zarezerwowane dla stosunkowo niewielu wybrańców. Ale każdy z nas może mieć ducha męczennika, jego gorący zapał i ofiarną gotowość od­dania swego życia — cechującą męczennika. Każdy z nas mo­że żyć tak, jak człowiek, który już wszystko, a nawet życie swoje poświęcił dla Chrystusa.

Niech przyjdzie cokolwiek — czy tęcza, korona,
Czy krzyż albo burza, czy znój i brzemiona —
Mą duszę i ciało dziś składam Ci, Panie,
Jak ziarno — na pełne już ich zaoranie”.












Rozdział 13.

NAGRODY OCZEKUJĄCE PRAWDZIWEGO UCZNIA

Życie, które zostało oddane Panu Jezusowi, ma już samo w sobie wspaniałą nagrodę. Jest nią radość i obfitość słodyczy, którą może dać tylko chodzenie za Jezusem Chrystusem, co jest życiem, w prawdziwym tego słowa znaczeniu.
Zbawiciel często powtarzał te słowa: „Kto straci życie swo­je dla mnie, ten je zachowa“. Stwierdzamy, że ta wypowiedź jest jedną z najczęściej pojawiających się wypowiedzi Pana Jezusa (patrz Mat. 10,39; 16,25; Marka 8,35; Łuk. 9,24; 17,33; Jana 12,25). Dlaczego jest to powtórzone tak często? Czyż nie dlatego, że Pan tutaj przedstawia jedną z najbardziej funda­mentalnych zasad życia chrześcijańskiego, a mianowicie to, że życie, o które się dba i nad którym się rozczula, jest życiem zgubionym, ale życie wylane dla Niego jest życiem znalezio­nym, zbawionym, pełnym radości, życiem, które zachowuje się na całą wieczność?
Być połowicznym chrześcijaninem znaczy nic innego, jak niepełna i pełna biedy egzystencja. Ale całkowite oddanie się Jemu jest najpewniejszym sposobem, aby cieszyć się najlep­szą stroną życia.
Być prawdziwym uczniem to znaczy być niewolnikiem Jezusa Chrystusa i znajdować w Jego służbie całkowitą wol­ność. Wspaniałą wolność widzi się w życiu takich sług, którzy mogą powiedzieć: „Ja kocham mego Mistrza, nie wyjdę od Nie­go na wolność!”.
Prawdziwego ucznia nie łamią rozmaite głupie troski, spra­wy przechodzącego świata. Zajęty jest sprawami wieczności i podobnie jak Hudson Taylor cieszy się z luksusu posiadania bardzo małej ilości takich rzeczy, o które musiałby się trosz­czyć.
Uczeń taki może być nieznany, a jednak bardzo dobrze znany; chociaż ustawicznie umiera, to jednak stale żyje. Jest doświadczany, ale niezabijany. Nawet w smutku się raduje. Jakkolwiek sam jest ubogi, wielu ubogaca. Sam niczego nie ma, a jednak posiada wszystkie rzeczy. (Przeczytaj 2 Kor. 6,9.10).
I tak jak można z całą pewnością powiedzieć o życiu praw­dziwego ucznia Pańskiego, że jest ono duchowo najbardziej za­dowalającym życiem na tym świecie, można też z równie wiel­ką pewnością stwierdzić, że jest to życie, które otrzyma naj­większą nagrodę w przyszłym wieku. W 16 rozdziale Mateusza, wiersz 27 czytamy: „Albowiem Syn człowieczy przyjdzie w chwale Ojca swego z Aniołami swoimi, i wtedy odda każdemu według uczynków jego“.
Dlatego też mężem prawdziwie błogosławionym i w obec­nym czasie i w całej wieczności jest ten, który może powie­dzieć wraz z Borden of Yale: „Panie Jezu, ja usuwam ręce swoje od mojego życia. Ciebie chcę posadzić na tronie mego serca. Zmień mnie, oczyść, użyj mnie tak, jak Tobie się to bę­dzie podobało“.
ZBAWICIEL NASZ NIE CHCIAŁ...

Zbawiciel nasz nie chciał, by zginął ktokolwiek,
Gdy w chwale Swej usiadł na tronie.
Ujrzawszy świat w nędzy, boleści, zaginięciu,
Z miłości pochylił się w zgonie.
A tu giną setki, tysiące wokoło,
Od bólu aż serca pękają,
Pan chce ich wybawić — lecz któż im to powie,
Gdy w grzechu się z trwogą słaniają?
Zbawiciel nasz nie chciał, by zginął ktokolwiek,
Więc ciało przyoblekł boleści,
Bóg przyszedł tu szukać zaginionych, pocieszać,
Złamanym cudowne nieść wieści.
A tu giną setki — już kończy się żniwo —
Żniwiarzy brak, noc już nadchodzi;
A Jezus cię woła, ach, pośpiesz!
Duszami cennymi cię hojnie nagrodzi!
Dla przyjemności — to nie brak ci czasu,
Lecz nie masz go dla twego Pana;
Masz czas na kłopoty, zabawki — a z grzesznym
Kto wspólnie ma paść na kolana?
Kto powie ginącym o szczęściu, wieczności,
Kto zechce głód serc zaspokoić?
Kto mdłych, obciążonych przywiedzie do Zbawcy,
Płaczących — do wiecznej ostoi?
Zbawiciel nasz nie chciał, by zginął ktokolwiek,
A ja, Jego uczeń, czy mogę
Żyć nadal wygodnie, gdy giną wokoło —
Patrz! W oczach ich łzy widać, trwogę!
Tak! Giną setki, tysiące... ach, proszę,
Me serce ożywić chciej, Panie!
Bym świat zaniedbawszy, z wiecznością na oku,
Wypełnił miłości zadanie!

LUCY R. MEYER




William Mac Donald









Komentarze

Popularne posty